sobota, listopada 22, 2014

Veggie, veggie, veggie!

I choć przeciwnam używania wszędzie, gdzie tylko to możliwe wyrazów obcojęzycznych, to jednak słowo veggie jest jednym z moich ulubionych w kontekście języka angielskiego w kuchni. Nawet polskie tłumaczenie jest smaczne, lecz veggie brzmi po prostu...soczyście :D
Roztkliwiając się nad nim dalej, stworzyłam veggie pie. Haha. Po prostu pasztet, jeśli nazywać go ze względu na formę, zawartość jednak bezmięsna. 

Może to nawet wyglądać jak czystki z warzyw, jeśli tylko sobie tego życzycie, mój pasztet, tudzież veggie pie było jednak konkretne i zaplanowane. Bez nadmiernej ilości tłuszczu i soli, świetne! 
Jego dumnie prezentująca się bezglutenowość była jedną z mych chlub na ostatnim Restaurant Day :)


Restaurant Day listopad, 2014










Veggie pie - pasztet warzywny

Składniki: 
ok. 150 g ugotowanej ciecierzycy
ok. 150 g ugotowanej soczewicy
1/2 czerwonej papryki
1. mała biała cebula
1 ząbek czosnku
1. marchewka
ok. 5 cm białej części pora
1/4 łodygi selera naciowego
1/2 papryczki chilli bez pestek (lub więcej i z pestkami, jeśli lubicie bardzo ostre potrawy:))
3 łyżki puree z pomidorów
sos sojowy (jeśli robicie GF zwróćcie uwagę na odpowiedni rodzaj sosu!!)
oregano suszone
bazylia otarta
słodka papryka
kumin
curry
2 łyżki oliwy
1/2 szklanki ugotowanej kaszy jaglanej

Cebulę, paprykę, papryczkę chilli i czosnek kroimy w bardzo drobną kosteczkę, rozgrzewamy w garnku o grubym dnie oliwę i podsmażamy do zeszklenia cebuli, na średnim ogniu. Siekamy marchewkę, por i seler i dodajemy do podsmażanych już warzyw. Mieszając dość często przesmażamy całość, dodajemy puree pomidorowe i podlewamy odrobiną wody. Garnek przykrywamy pokrywką i dusimy ok. 15 minut. W tym czasie przygotowujemy pozostaje produkty.
Ugotowane wcześniej ciecierzyca(pamiętajcie, że gotuje się ją długo i kilkanaście godzin przed namacza! Możecie skorzystać z "puszkowej" wersji, jeśli cierpicie na brak czasu;)), soczewica i kasza jaglana lądują w misie robota kuchennego. Jeśli macie blender z małym pojemnikiem, to radzę blendować ręcznym - masy jest całkiem sporo, więc ciężko byłoby ją zmieścić w typowym, podręcznym pojemniku blenderowym. 
Kiedy warzywa zmiękną, przestudzamy je odrobinę i dodajemy do pozostałych składników. Doprawiamy: 3 łyżki sosu sojowego, łyżeczka oregano, bazylii, słodkiej papryki, curry i 1/2 łyżeczki kuminu.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C.
Zaczynając od wolnych, mieszających obrotów, miksujemy całość, zwiększając moc blendera, aż do uzyskania dość gładkiej, gęstej masy. Na tym etapie musicie posłużyć się swoim indywidualnym smakiem - warto doprawić pasztet mocniej, niż wydaje nam się w danej chwili idealnie - podczas pieczenia smaki tak się rozchodzą, że przez np. niedosolenie( w tym wypadku 'niedosojowanie';)) nasze veggie pie może zrobić się mdłe. 
Nie miksujcie też za wszelką cenę, nawet gdy niektóre warzywka są nadal niezmielone na mus. Bardzo ładnie wygląda taki pasztet z małymi drobinkami papryki, czy pora. 
Powstałą masę 'pajową' przekładamy do wyłożonej papierem do pieczenia długiej foremki. Rozprowadzamy równomiernie i wkładamy na 40 minut do piekarnika. Polecam posypanie wierzchu pasztetu sezamem lub skruszonymi pestkami dyni.
Po upieczeniu pasztet delikatnie opadnie. Należy go wystudzić, najlepiej przez całą noc w chłodnym miejscu lub lodówce. Podawać samodzielnie, w towarzystwie chleba, warzyw.. czego tylko dusza zapragnie. Idealnie zastępuje na kanapce masło, czy twarożek, można go jak najbardziej łączyć z mięsem, czy wędlinami. Veggie pie uniwersalne i przepyszne :)
Kto był na RD, ten wie! ;)











czwartek, października 30, 2014

Sernik inspirowany włoską słodyczą

Nic dziwnego, że po raz kolejny coś włoskiego.. każdy kto choć raz tu zajrzał na pewno zdążył zorientować się o moim zamiłowaniu do prostoty kuchni włoskiej. 
Tym razem sernik, który ma trochę więcej składników, niż wszystkie inne, ale jest przepyszny i wart starań. 
Nieobce są Wam zapewne ciasteczka amaretti. Są to kruche ciastka migdałowe, bardzo słodkie, intensywnie aromatyczne i o ile dla mnie same w sobie to za dużo, o tyle w serniku i innych deserach sprawdzają się znakomicie. 
Jeden powód sernikowej "włoskości" już znacie, kolejnym jest ricotta i mascarpone, które mieszamy z twarogiem sernikowym. Można również odpuścić udział zwykłego twarogu sernikowego i zastąpić go ricottą - będzie wtedy bardziej kremowy i mazisty. Ja wybrałam jednak jego optymalną wersję i połączyłam trzy sery - masa jest odpowiednio ścięta, a zarazem wystarczająco kremowa i rozpływająca się w ustach. Dlatego też nie jest to sernik włoski, a jedynie inspirowany słoneczną Italią ;) 



Sernik z ricottą, mascarpone i amaretti

Składniki:
500 g twarogu sernikowego
250 g sera ricotta
250 g mascarpone
4 jaja
1 i 1/2 łyżki mąki ziemniaczanej
1/2 szklanki cukru pudru
200 g zmielonych ciasteczek amaretti
50 g zmielonych migdałów
1. laska wanilii
1. łyżka świeżego soku z limonki

Na spód:
200 g pokruszonych ciasteczek amaretti
2. miękkiego masła
2. łyżki mąki pszennej

Zaczynamy od spodu - pokruszone ciastka, masło i mąkę zagniatamy szybko i krótko, dno tortownicy o śr. 23 cm wykładamy papierem do pieczenia, a na nim rozprowadzamy dokładnie powstałą masę. Ciasto ląduje w lodówce na +- 20 minut. 
W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C i powoli zabieramy się do przygotowywania masy serowej. 
Mielimy migdały razem z amaretti. W dużej misie ucieramy jajka z cukrem pudrem. Dodajemy sery, wanilię i sok z limonki oraz mąkę ziemniaczaną, delikatnie miksujemy. Następnie wrzucamy zmielone migdały i ciastka i wszystko mieszamy szpatułką. 
W tzw. międzyczasie ;) wstawiamy schłodzone ciasto na 10 minut do piekarnika. Warto owinąć folią tortownicę na czas całego pieczenia, gdyż trochę może z niej kapać, jak to bywa przy otwieranych formach i maślanych spodach ;) 
Po wyciągnięciu podpieczonego delikatnie spodu wykładamy na niego masę serową i wstawiamy do piekarnika. Po 10. minutach zmniejszamy temperaturę do 150 st. C i pieczemy przez 50 minut. Sernik powinien być ścięty przy brzegach i delikatnie "galaretkowaty" w środku. Dajcie mu godzinę odpoczynku w wyłączonym piekarniku, a później wystudźcie na zewnątrz i w lodówce, najlepiej przez całą noc. Przy tym serniku ważny jest czas studzenia - zarówno spód, jak i masa serowa są bardzo delikatne i idealnie smakują chłodne i dokładnie ścięte. Przed włożeniem do lodówki należy jedynie okroić sernik od brzegów formy, żeby smak nie przeszedł na ciasto. 

Mój sernik wyszedł równy jak stół i nie opadł ani tyci, ale jeśli chcecie mieć pewność, upieczcie go w kąpieli wodnej - śmiało się do tego nadaje. Pamiętajcie jednak o bardzo dokładnym zabezpieczeniu formy przed dostawaniem się wody! Nie chcemy przecież, żeby sernik pływał ;)
A jaki jest Wasz ulubiony sernik? Mi ciężko się zdecydować, gdyż serniki robię niezwykle często i dużo jest takich, które są po prostu przepyszne.. właściwie to chyba wszystkie. :D Następny na blogu sernik będzie orzechowy! 







A tu z idealnym domowym, spienionym caffe latte. ;)































Smacznego! :)

środa, października 29, 2014

Wytrawne placki dyniowe

Do tej pory placki z dyni kojarzyły mi się raczej ze słodkością, jednak niejedno dynia ma oblicze! Wczoraj potraktowałam ją wytrawnie i choć zdjęć placki nie mają zbyt wielu i nie wyglądają na nich przepięknie, to są bardzo smaczne!
 Bez gadania, do roboty ;) 




Placki dyniowe ( ok. 15 sztuk )

Składniki:
2 i 1/2 szklanki startej, odciśniętej dyni
1 jajo
ok. 120 g mąki żytniej razowej (może być pszenna, ale z razowej placki są bardziej treściwe:))
2. łyżki bułki tartej (jeśli dynia jest bardzo wodnista)
2. łyżki startego parmezanu
1. drobno posiekana szalotka
1 ząbek czosnku
kilka suszonych płatków papryczki chilli lub 1/2 łyżeczki sproszkowanego chilli
1. płaska łyżeczka soli

olej do smażenia
łyżka masła

Do podania: 
jogurt naturalny/grecki
prosciutto crudo lub inna dojrzewająca szynka
pomidorki koktajlowe
rukola

Na łyżce masła podsmażamy drobno posiekany czosnek. Wystarczy mu kilka sekund i będzie gotowy. Bardzo dokładnie odciśniętą dynię przesypujemy do miski, łączymy ze wszystkimi składnikami i podsmażonym czosnkiem. Jeśli po wymieszaniu wszystkich składników masa wyda nam się stanowczo zbyt rzadka, możemy dosypać do niej mąki. Nie przesadzajcie jednak, jeśli chcecie jeść placki dyniowe, a nie mączne ;) Ja osobiście wolę potrudzić się przy smażeniu, z racji delikatności ciasta i jeść cieniutkie placuszki, niżeli grube, twarde placki, jak to nieraz się zdarzało w przypadku restauracyjnych placków ziemniaczanych, czy tych z cukinii - należy pamiętać, że te warzywa mają w sobie mnóstwo wody i bardzo dużo jej oddają zarówno podczas tarcia jak i smażenia.
Na dużej patelni rozgrzewamy olej i na już gorący wykładamy ciasto, formując kopczyki i spłaszczając je łyżką. Smażymy na średnim, lecz nie za małym ogniu i przekładamy do odsączenia na ręcznik papierowy. 

Placki będą wewnątrz mięciutkie i możecie mieć wrażenie, że nie są dokładnie ścięte - gwarantuje wam jednak, że próbując uzyskać konsystencje stałą w środku placka spalicie placki, a najprawdopodobniej i patelnię ;)

Podajemy w towarzystwie jogurtu naturalnego/greckiego, szynki dojrzewającej oraz świeżego akcentu w postaci pomidorków i rukoli. 
Nic prostszego! :) Smacznego!


czwartek, października 23, 2014

O tym, co niedawno i o drożdżach w wersji śniadaniowo - szkolnej.

Wrzesień obfitował w niesamowite wrażenia kulinarne. Jako żem urodzona w tym miesiącu, który ze szkołą się kojarzy, a mnie z piękną, polską, zielono-złotą jesienią, to wiąże on się zawsze z jakimiś uroczymi niespodziankami. Moi najbliżsi stanęli na wysokości zadania i spełnili jedne z wielu kulinarnych mych marzeń. Udałam się więc do Warszawy, aby odbyć dwa kursy obejmujące tematykę kuchni śródziemnomorskiej, ryb i owoców morza. Pierwszy dzień spędziłam pod okiem znanego i lubianego Kurta Schellera, natomiast kolejny wieczór należał do Cook Up Studio i Sebastiana Olmy.
Wrażenia niesamowite, a kuchenne rewolucje w mojej głowie buzują i nawet zaprzestałam bojkotowania Top Chefa :D 


Z całą pewnością mogę polecić zarówno jedną, jak i drugą szkołę, jednakowoż do drugiej prędzej wybiorę się ponownie, niż do Akademii Kurta - człowiek ten na pewno ma niesamowitą wiedzę, pojęcie o tym co robi, ale nie do końca odpowiadał mi w każdej chwili plan zajęć i jego podejście do nas - uczniów. Nie chciałabym, żebyście źle mnie zrozumieli - był to świetny prezent, z którego skorzystałam i sporo się nauczyłam. 
Cook Up Studio kojarzy się z czymś świeższym, młodszym, bardziej "na czasie". Jakby nie patrzeć, sama osoba prowadzącego była całkowicie odmienna od szwajcarskiego chefa - bardziej odpowiadało mi usposobienie Sebastiana, żartującego na każdym kroku, wyrzucającego z siebie słowa niczym z procy, a przy tym dającego tak świetne wskazówki, że wychodząc po nota bene pięciu godzinach czułam się usatysfakcjonowana w stu procentach. No i przekonałam się do jedzenia i przygotowywania owoców morza - wszystko wychodziło nam obłędnie, a pomysłowe potrawy głęboko zapadły w pamięć, otwierając jednocześnie zupełnie nowy, bardzo kreatywny obszar w mojej głowie.
Akademia Kurta Schellera oraz dwa oddziały Cook Up Studio znajdują się w naszej stolicy i prezentują szeroką gamę warsztatów i kursów kulinarnych wszelkiej maści.
Podrzucam linki do jednej i drugiej strony: 

http://www.schelleracademy.pl/
http://cookup.pl/

A obracając się o 180 st. C odpalamy drożdże! Piekarnik ustawimy na taką samą temperaturę, ale do tego jeszcze chwila - drożdże mają czas i do szkoły się nie spieszą. Ale jak w szkole smakują.. Czy przypominacie sobie smak drożdżówek, które można było kupić w szkolnym sklepiku? Zjadałam jedynie te jasne, "niedopieczone" z masą migdałową lub makiem, ponieważ pozostałe były dla mnie za suche, zbyt bardzo wypieczone i za słodkie. Jednak kiedy jak byłam młodsza, rodzice w sobotę rano przywozili pyszne, pachnące bułki, czasem w towarzystwie drożdżówek z serem, jagodami lub budyniem. Wtedy zjadałam je ze smakiem, gdyż żadna inna drożdżówka tej choszczeńskiej nie mogła się równać!
Teraz drożdżówki w sklepie, czy piekarni nie kupię - nic mi nie smakuje. Dlatego jak wszystko inne, zaczęłam piec sama.. Mam dla kogo, wszyscy są zadowoleni, a ja doszłam do osobistej perfekcji ;) Parov Stelar Trio przygrywa wtóruje moim wygibasom w kuchni. Polecam! ;)
A oto one. Mleczne, miękkie, pyszne, nie za słodkie, po prostu.. takie domowe. I smaczne
:)




Drożdżówki mleczne z nadzieniem

Składniki zaczynu:

15 g świeżych drożdży
1. łyżeczka cukru
1. łyżka mąki
100 ml ciepłego mleka 

Składniki ciasta właściwego:

500 g mąki pszennej, tortowej
100 g cukru - pół na pół białego z trzcinowym
2. łyżki miękkiego masła
200 ml ciepłego mleka
2. żółtka

Składniki zaczynu wymieszać do momentu rozpuszczenia się drożdży i odstawić na 15 minut w ciepłe miejsce. 
Na stolnicę lub do misy wysypujemy mąkę, robimy w niej dołek, do którego wrzucamy cukier, żółtka, masło, wyrośnięty zaczyn, 200 ml mleka i zagniatamy gładkie ciasto. Jeśli zaczynacie w misce, śmiało możecie wymieszać składniki drewnianą łyżką przed zagniataniem. Ja robię tak zawsze, mniej jest paprania się ;) 


































Jak zapewne wiecie, ciasto drożdżowe potrzebuje czasu i lubi masaż ;) Wyrabiamy je więc cierpliwie, przez 10-15 minut tak, aby bez problemu odchodziło od ręki, było gładkie i sprężyste - po zrobieniu wgłębienia palcem ciasto powinno wrócić do poprzedniego kształtu. 
Formujemy kulę z wyrobionego ciasta, odkładamy do dużej misy wysypanej mąką, przykrywamy delikatnie wilgotną ściereczką lub lnianym ręcznikiem i odstawiamy w ciepłe miejsce do podwojenia objętości (1-1,5h).



W czasie wyrastania ciasta przygotowujemy nadzienie - najlepsze są dla mnie drożdżówki z serem lub jabłkami. Możemy użyć domowego musu jabłkowego lub posiekać drobno jabłka i przysmażyć je na maśle z brązowym cukrem, mielonymi goździkami i cynamonem. Jeśli chodzi o masę serową, to najlepiej smakowała nam ta a'la sernik.

Masa sernikowa do drożdżówek na ok. 15 drożdżówek


Składniki:
3 łyżki twarogu sernikowego, możliwie czystego, bez żadnych "ulepszaczy"
1. żółtko
2. łyżeczki cukru pudru
ziarna z 1. laski wanilii lub cukier z prawdziwą wanilią

Do posmarowania: 
1. żółtko
1. łyżka mleka


Wszystkie składniki mieszamy dokładnie, do uzyskania gładkiej konsystencji. 



































Wyrośnięte ciasto uderzamy dłonią i wyrabiamy krótko jeszcze raz. Pozostawiamy je na kilkanaście minut odpoczynku, a w tym czasie przygotowujemy miejsce pracy: stolnicę lub czysty blat, bardzo delikatnie oprószamy mąką, przygotowujemy dużą blachę i wykładamy ją papierem do pieczenia.



Ciasto dzielimy ręką lub nożem na 15 w miarę równych części i każdą z nich 'kulamy' w wężyk, o tak: 



A następnie w ślimaka, takiego ;) : 



Tak powstałe ślimaki układamy w niewielkich odstępach na blasze do pieczenia i smarujemy żółtkiem z mlekiem.




Na szczyt każdej drożdżówki wykładamy płaską łyżkę nadzienia i wkładamy do nagrzanego do 180 st. C piekarnika. 



Pieczemy ok. 15-20 minut, do lekkiego zrumienienia się skórki. Świetnie smakują z zimnym mlekiem!
Drożdżówki można też owinąć pojedynczo w folię aluminiową i mrozić, wyjmując w razie potrzeby i rozmrażając w tejże folii w nagrzanym piekarniku. 









Smacznego! :)

poniedziałek, października 20, 2014

Ciasteczka z masłem orzechowym i konfiturą malinową

Krótko zwięźle i na temat - masło orzechowe i maliny. Duet idealny, perfekcyjny pod każdym względem. A jeśli masło robimy sami, a konfitura z malin płynie i przypominacie sobie czerwone od owoców ręce - sukces gwarantowany. Maliny są tutaj sugestią, jednak bardzo sugestywną sugestią - jakkolwiek można to rozumieć i jakkolwiek bardzo maślane jest to masło. 
Skrobię szybko, z głowy, ponieważ jestem naładowana tym, co w tej chwili mnie najbardziej inspiruje i ładuje we mnie hektolitry (?sic!?) energii. Oglądam i czytam Gordona Ramsaya. "That's amazing". I tyle ;) Smacznego ode mnie i od Ramsaya - oglądając któryś z odcinków Ultimate Cooking Course, przerzuciłam się na chilloutowe domowe gotowanie. Home Cooking - polecam. Nie mierzę, ale zmierzyłam. Bo takie pyszne są. Sprawdzając później przepis - ha, trafiłam! ;)

Powodzenia :)

Ciasteczka z masłem orzechowym i konfiturą malinową

Składniki:
3 czubate łyżki masła orzechowego (najlepiej homemade)
ok. 100 g masła
2. łyżki muscovado ( może być to również trzcinowy cukier, biały zmienia smak ciastek)
1 jajo
2 łyżki mleka
1 i 1/2 szklanki mąki
1. łyżeczka proszku do pieczenia
1. laska wanilii

wykończenie ciastek:
konfitura z malin
masło orzechowe

Masła i cukier miksujemy na średnich obrotach miksera, krótko, do połączenia składników. Jeśli nie używacie muscovado, a cukru trzcinowego, warto go wcześniej przepuścić przez młynek, żeby kryształki nie były wyczuwalne w ciastku.
Dodajemy do masy jajo, mleko i laskę wanilii i miksujemy. Jeśli macie możliwość, wybierajcie dobrej jakości dłuuuuuuugie laski wanilii - są najsmaczniejsze i już przy otwieraniu pachną niesamowicie. ( Do wanilii przekonuję się powoli i stopniowo, jednak oh. Kolokwialnie, jaram się:)) 
Starajcie się miksować na średnich obrotach, nie za wysokich, to ciasto naprawdę wiele nie potrzebuje. Następnie wsypujemy przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia i mieszamy - delikatnie mikserem lub dokładnie łyżką. 
Rozgrzewamy piekarnik do 175 st. C, a dużą blachę z piekarnika wykładamy papierem do pieczenia. Obsypujemy dłonie mąką i formujemy małe ciastka - niezbyt cienkie, takie, żeby bez problemu zrobić w nich delikatnie wgłębienie na szczycie. Ciasto jest niesamowicie przyjemne w dotyku i mięciutkie. Sama przyjemność je formować! 
Po ułożeniu wszystkich ciastek w delikatnych odstępach na blasze robimy ww wgłębienia, które wypełniamy masłem orzechowym i konfiturą malinową. Pieczemy ok. 12-15 minut, ciastka smakują najlepiej kiedy są rumiane, ale wciąż miękkie. 








Ciężko mi stwierdzić, które są lepsze, czy ciepłe, czy te które już "odpoczęły", gdyż niedzielna partia po prostu... nie zdążyła wystygnąć ;)

Obłęd, nie za słodki, a po prostu fenomenalny!


sobota, września 06, 2014

Ciasto ostatnich dni lata i kilka książek. Słów kilka także.

Blog znowu pokryty grubą warstwą kurzu, a ja nie mam chyba wymówki.. gdyż trzymiesięczna przerwa woła o pomstę do nieba. Wracam z prostym, szybkim ciastem, które w ustach się rozpływa i czerpie energię z ostatnich, letnich promieni słońca.
Ale zanim o cieście, to trochę opowiem dookoła. Może ta przerwa spowodowana jest w pewnym sensie dużymi zmianami, które wniosłam w swoje życie?

Zmiana miejsca, środowiska, otoczenia i zwolnienie tempa. Tak, bo to tempo życia jest męczące i choć raczej i tak nieuniknione, to udało mi się wziąć głęboki oddech i na chwilę zwolnić obrotomierz. I tak oto lato jeszcze się nie kończy, a jest tak piękne i na dodatek dwukrotnie włoskie!  




Piękny dzień i nostalgiczne rozmyślania o jutrzejszych urodzinach skłoniły mnie do napisania czegokolwiek, ponieważ za dużo już w głowie się kłębi i ujścia szuka. A ja zamiast pisać w kółko czytam. Bo żeby pisać, trzeba czytać. Czyż nie tak? ;)
Trzy książki ostatnio nie opuszczają mnie na krok - Julii  Child x 2 oraz Elizy Mórawskiej, która swą prostotą w opisywaniu tego co robi, skłoniła mnie to wykonania szarlotki z jej przepisu od a do z. Zdarzyło mi się to chyba po raz pierwszy, a ciasto było przepyszne ;)
Od Julii Child staram się czerpać jak najwięcej podstawowych, ważnych informacji o jedzeniu, pieczeniu, gotowaniu, przyrządzaniu i podawaniu. Czytając te książki mam wrażenie, że przemawia do mnie surowa babcia! Mobilizuje bowiem do pracy i konstruktywnego myślenia nad garnkiem. Gorąco polecam - każdej kobiecie i każdemu mężczyźnie, którzy umieją wszystko, albo nic - pozycje Julii są niesamowicie wartościowe i pouczające :) 



A o tegorocznych Włoszech mogę powiedzieć, że nawiozłam zapasów, które już mi się kończą, że espresso jest niezmiennie pobudzające, Sala Pięciuset całkiem ciekawie wygląda po spożyciu odpowiedniej ilości chianti, Dante jest niezmiernie surowy, w Wenecji były najbardziej obłędne gelato jakie do tej pory jadłam, vino della casa jest świetnym wynalazkiem ludzkości, a wracając do chianti, to bardzo smaczne jest w Pizie, wypijane nocą w towarzystwie beef curry tandoori i naan pod więżą krzywą jak 150. Poza tym Dolomity są piękne, ferraty emocjonujące, a spaghetti carbonara przyrządzone pod Diboną smakuje wyśmienicie. Pozdrawiamy też firmę Lowa :) 

I tak oto, kiedy owe beef curry powoli się 'prychci', a ciasto na pity rośnie, dostarczę Wam kilka smacznych zdjęć i niesamowicie łatwy przepis na przepyszne ciasto. 



Słonecznie żółte ciasto ze śliwkami i skórką cytrusową


Składniki: 

4 jaja
80 g cukru
ok. 100 ml oleju rzepakowego
skórka otarta z 1/2 pomarańczy  lub 1. cytryny
sok z 1/2 cytryny lub pomarańczy
1. łyżeczka proszku do pieczenia
2. płaskie łyżki mąki ziemniaczanej
170 g mąki pszennej
1/2 łyżeczki kurkumy
ok. 5-6 dużych śliwek, bez pestek i posiekanych na niewielkie kawałki


Rozgrzej piekarnik do 175 st. C. Jaja z cukrem zetrzyj na gładką masę, wlej olej, zmiksuj, następnie dodaj skórkę i sok z wybranego przez siebie cytrusa, dokładnie wymieszaj i nie przerywając miksowania dodawaj przesiane mąki, proszek i kurkumę. Masa ma konsystencję podobną do biszkoptu, jest jednak trochę cięższa.
Na wyłożoną papierem do pieczenia tortownicę (najlepiej nie większą niż 24-26 cm) wylej ciasto, posyp równomiernie śliwkami i wstaw do nagrzanego piekarnika na 30-35 minut.
Po upieczeniu zostaw formę z ciastem w uchylonym, wyłączonym piekarniku na kilkanaście minut. Wyjmij ciasto z piekarnika, oddziel delikatnie brzegi od formy ostrym nożem, oprósz cukrem pudrem, wyjmij na paterę i podawaj jeszcze ciepłe lub jeśli wolisz, kiedy ostygnie. Ciasto dzięki dodatkowi kurkumy stanie się soczyście żółte, jeśli jednak chcesz ją pominąć nic się nie stanie - przyjmie ono biszkoptowy kolor, który jest równie apetyczny ;) 






Smacznego! 

niedziela, czerwca 01, 2014

Tort truskawkowy na Dzień Dziecka i nie tylko ;)

Dziś prowadziłam warsztaty w Tośka Cantine, przy Teatrze Wielkim w Poznaniu. Dzieci mieszały z zapałem płatki owsiane, otręby, kakao i miód i chrupały ciacha po upieczeniu. Było wesoło, zdrowo i kolorowo - Alicja zadbała o to, żeby dzieci nie wyszły bez kolorowych, papierowych cudów, a Sara malowała maski Batmanów, Dzwoneczka i inne księżniczki tam, gdzie tylko dzieci sobie wymarzyły! Pełno było kolorowych buziek i pełnych brzuchów. Bardzo wdzięczni, mali kucharze spisali się na medal! A za tydzień będziemy kręcić pizzę! Prawdziwą, cieniutką, z pysznym sosem pomidorowym i mozzarellą. Zapisać się można wprost w Tośce, napisać do mnie lub najzwyczajniej w świecie przyjść i bawić się w niedzielne popołudnie :) A przepis na ciastka owsiane, podobne do tych, które robiliśmy razem dziś, już jutro na blogu!
A teraz o torcie. Bo tort wydaje się dla wielu czymś niedoścignionym. A jak to moja siostra powiedziała "teraz tort to pikuś!". I taka jest prawda! I nie musi być on strasznie ciężki, przesłodki i taki, że na samą myśl w głowie przeskakują cyferki kilokalorii. I wcale nie musi być idealny jak od linijki. I blaty też nie muszą być równiuteńkie. Wręcz przeciwnie! Niech będzie taki ot, po prostu, jak od mamy, dla dziecka, od serca! Wszystkim dzieciom jeszcze raz wszystkiego najsłodszego w dniu ich święta!:) A specjalnego życzenia dla moich ukochanych siostrzeńców, Zuzi i Antosia!! :) 




















Tort truskawkowy z mascarpone

Składniki: 
->biszkopt:
5 jaj
3/4 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki mąki ziemniaczanej
1/2 szklanki cukru

->krem:
1 op. mascarpone
200 ml śmietanki kremówki
2 płaskie łyżki cukru pudru
kilka kropel soku z cytryny
ok. 0,5 kg truskawek
sok z jednej pomarańczy


Zaczynamy od biszkoptu, który wychodzi zawsze, jeśli tylko zrobisz wszystko po kolei i dość dokładnie :) Nie opada! Jest to klasyczny przepis, który stosuje się chyba w większości domów. Bardzo pomaga tu Dorota z Moje Wypieki, bo każe biszkoptem rzucić, tuż po upieczeniu - nie bójcie się, to bezpieczne! :) 
Jak wiemy, najlepiej tort robić na dzień przed imprezą, aczkolwiek ten nie wymaga aż tak długiego czasu, dlatego jeśli potrzebujecie tort na wieczór, to spokojnie możecie się zabrać do niego rano - też będzie dobry :) Zatem, do dzieła!
Oddzielamy białka od żółtek, te pierwsze ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy powoli cukier, nie przestając miksować. Następnie po kolei ląduje w masie żółtka, a po dokładnie wymieszaniu dodajemy przesiane mąki i delikatnie rozprowadzamy je - szpatułką lub na najniższych obrotach miksera. Przygotowujemy tortownicę wielkości 22-24 cm, wykładamy spód papierem do pieczenia, ciasto wylewamy do formy, piekarnik rozgrzewamy do 170 st. C i pieczemy ok. 35-40 minut, do tzw. suchego patyczka. Po wyjęciu z piekarnika rzucamy z niewielkiej wysokości biszkopt na podłogę i odstawiamy do całkowitego wystudzenia, najlepiej w piekarniku, który jeszcze trzyma ciepło, więc biszkopt nie dozna gwałtownej zmiany temperatur. 
Podczas studzenia ciasta, przygotowujemy krem. Najpierw warto przygotować truskawki - odszypułkować, umyć i pokroić w niewielkie kawałki. Wybierzcie najładniejsze truskawki i odłóżcie je pokrojone na pół lub w ładne plastry - posłużą nam do przystrojenia góry tortu.
 W dużej misie ubijamy śmietankę z pudrem i kilkoma kroplami soku z cytryny. Dodajemy serek mascarpone i na małych obrotach miksera mieszamy, do czasu dokładnego połączenia się składników. Następnie dodajemy posiekane truskawki i delikatnie mieszamy szpatułką. 1/3 kremu oddzielamy i miksujemy, tworząc piękną, różową, iście truskawkową masę. Przykrywamy obie miski folią spożywczą i wkładamy do lodówki, żeby krem odpowiednio stężał.
Po wystudzeniu biszkoptu dzielimy go na 3 części, nasączamy każdy blat sokiem z pomarańczy, a następnie przekładamy kremem. Krem śmietanowy z truskawkami ląduje w środku tortu, a na wierzch zostawiamy truskawkową, różową masę. Przyozdabiamy truskawkami, odstawiamy do całkowitego stężenia do lodówki... i śpiewamy sto lat, a wszyscy robią omnomnom, bo przecież to najlepszy tort na Świecie!:)

A poniżej najlepsze dzieci na Świecie, z najlepszym tortem na Świecie ;) 






Pękające w szwach..

...cannelloni ze szpinakiem i ricottą. Ale no przepyszne. Może za dużo tak makaronu? Może za bardzo włoskie to wszystko? A wiecie co? Guzik mnie to obchodzi. Dlaczego? Kilka osób już, po jakichś eventach kulinarnych zapytało mnie, jak ukierunkowany jest mój blog. I wiecie co? To było jedno z najtrudniejszych pytań. Ja nie zakładam jedzenia słodyczy, wege, mięsa, połknięcia całej Francji, Włoch, czy Bliskiego Wschodu. Gotuję to, co mi się podoba. To co mi i moim współtowarzyszom przy stole będzie smakować. I tak, żeby kiedyś stworzyć menu piękne, kolorowe, z głębi serca, które 'obcych' nakarmi i uśmiech wywoła. Dlatego właśnie gotuję. I piekę. I wszystko to jest przecież moment ;) I skoro jest pod ręką zapamiętany makaron, który przeobłędny był, to dlaczego mam się nie podzielić? Podzielę się. Bo żeby zrobić, trzeba skądś czerpać. Ja czerpię zewsząd, ostatnimi dniami wertuję i oglądam namiętnie Jamiego, Rachel, Gennaro, Carluccio, i FGC. I Pani L. słuchałam przez majówkę i pyszny sos pomidorowy zaraz od niej się tutaj pojawi! Bo taki aromatyczny, pomidorowy, z marchwią i cebulą... mm.
A tu takie ładne, smaczne słowa, o!


"Pomidory i oregano czynią potrawę włoską, wino i estragon - francuską. Kwaśna śmietana zamienia ją w potrawę rosyjską, a cytryna i cynamon-w grecką.Sos sojowy zamienia jedzenie w danie chińskie, a czosnek czyni je smacznym" 

 Alice May Brock


Cannelloni to taka trochę niewdzięczna potrawa, bo trzeba się nieźle napaćkać. Ale wiecie - warto ;) Jak się ma taaaakich pomocników... i taaaakie dobre wino.. i jest się głodnym tak w sam raz po rowerowej, majówkowej przejażdżce, to wszystko idzie raz, dwa, trzy! A podczas pieczenia można rogale zrobić..  :D





Cannelloni ze szpinakiem i ricottą ( ok. 4 porcje)

Składniki: 

1. opak. mrożonego szpinaku - liście lub rozdrobniony, wedle uznania -  lub ok. 400 g świeżego
100 g ricotty
4 ząbki czosnku 
łyżka masła
30 g drobno startego sera Grana Padano
sól
pieprz
gałka muszkatołowa
kilkanaście rur makaronu cannelloni
1 łyżki bułki tartej

Sos beszamelowy: 

2. łyżki masła
1,5 łyżki mąki
1. szklanka ciepłego mleka
sól
pieprz
gałka muszkatołowa

Sos pomidorowy (warto zrobić więcej i zagotowany włożyć do słoiczka, na później! )

1. puszka pomidorów w zalewie
1. duża marchew
1. duża cebula
1. łyżka oliwy
2 ząbki czosnku
1. łyżeczka koncentratu pomidorowego
sól
pieprz

Sos pomidorowy najlepiej przygotować wcześniej, ponieważ najbardziej aromatyczny będzie wtedy, kiedy wszystkie składniki odpowiednio się ugotują i połączą.
Na rozgrzanej oliwie podsmażamy czosnek i posiekaną drobno cebulę do momentu, kiedy ta ostatnia będzie miękka. Do czosnku i cebuli wlewamy pomidory wraz z zalewą, dodajemy koncentrat i startą na tarce marchew. Gotujemy na wolnym ogniu ok. 1-1,5 godziny. 
W średnim garnku rozgrzewamy łyżkę masła, ścieramy czosnek, krótko podsmażamy i wrzucamy szpinak. Dusimy na małym ogniu kilka minut, a następnie doprawiamy gałką muszkatołową, solą i pieprzem, mieszamy, dodajemy ricottę, podsmażamy jeszcze przez chwilę i odstawiamy do delikatnego przestudzenia.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C, smarujemy żaroodporną, najlepiej prostokątną formę masłem i przystępujemy do nadziewania rur farszem szpinakowym. Najwygodniej nadziewać je małą łyżeczką, mniejszą nawet niż standardowa łyżeczka do herbaty. Nadziane rury układamy obok siebie, wypełniając całą przestrzeń naczynia.



 Po wykorzystaniu całego farszu, polewamy całość sosem pomidorowym, a następnie przygotowujemy beszamel. Podgrzewamy delikatnie szklankę mleka, nie zagotowując jej.



 W osobnym garnuszku roztapiamy masło, dodajemy 1,5 łyżki mąki i energicznie mieszamy, tworząc zasmażkę, a następnie dodajemy ciepłe mleko, cały czas intensywnie mieszając - najlepsza jest do tego metalowa trzepaczka kuchenna, pozwala sprawnie rozetrzeć dokładnie wszystkie grudki. Maksymalnie zmniejszamy ogień, doprawiamy gałką muszkatołową, solą i pieprzem, mieszamy dokładnie, a następnie wylewamy na cannelloni. Sos bardzo szybko gęstnieje, dlatego przygotowujemy go w ostatniej chwili, tuż przed włożeniem dania do piekarnika. Przysypujemy beszamel startym Grana Padano, a także bułką tartą, która stworzy wraz z parmezanem smakowitą, chrupką pierzynkę.
Pieczemy przez około 20 minut pod przykryciem i kolejne 20 odkrywając naczynie i pozwalając cannelloni się przyrumienić. No i wcinamy. Sos czosnkowy, albo jogurt chlap, na talerz i jemy. I jemy. I końca nie widać, bo takie dobre. Kolejne omnomnom! 






Aaaaa z okazji Dnia Dziecka wszystkiego najlepszego dla każdego!! :)

niedziela, maja 25, 2014

Wiosenne risotto

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to Ty! świetnie to brzmi. Chociaż za oknem stanowczo lato..
Po deszczowym Restaurant Day, wracam na włoskie tereny. W kuchni, a już niedługo w mini urlopie! Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną 17. maja, mam nadzieję, że Wam smakowało i kolejnym razem będzie Was jeszcze więcej! Chciałabym móc udzielić innej odpowiedzi na pytanie "Czy gdzieś można zjeść "Was" stacjonarnie?".. póki co, odpowiedź brzmi owszem, u mnie w domu;) Ale mam nadzieję, że to się w niedługim czasie zmieni.  Póki co możecie się odzywać mailowo, czy facebookowo, jeśli coś smakowało Wam szczególnie, a macie na to ponownie ochotę - służę pomocą ;)

Jak pizza, oliwa i pasta na południu, tak risotto i masło na północy! Obiecuję sobie, że spróbuję w Mediolanie za 3 tygodnie risotto alla milanese. Wtedy powiem Wam, jak smakuje złoto ;) A póki co risotto, którego nauczył mnie Jamie Oliver - nie Włoch, lecz człowiek, który był, widział i z Włochami tworzył :) Na bazie risotto bianco można zdziałać cuda. Naprawdę!! A może i mi będzie kiedyś dane z prawdziwym Włochem, z krwi i kości gotować. Oby. Może już nawet niedługo, o ile się uda podczas wytęsknionego, włoskiego tygodnia uszczknąć odrobinę ichniej radości z gotowania!

Podczas gotowania risotto należy pamiętać o jakości składników. Szkoda zachodu na byle jaki ryż, warzywa, wino, czy podłą rybę. Naprawdę warto wydać kilka złotówek więcej i czerpać z posiłku prawdziwą przyjemność. :) 


Risotto z kalafiorem, młodą marchewką i dorszem ( 2-3 porcje)


Składniki:

ok. 200 g ryżu Arborio lub Carnarolli
mała główka kalafiora
2. młode marchewki
kieliszek białego, wytrawnego wina
mały kawałek parmezanu
1 l bulionu warzywnego
łyżka masła
2 łyżki oliwy
1/2 dużej cebuli lub 1 mała
mały ząbek młodego czosnku
ok. 300 g polędwicy z dorsza
świeży koperek
sól
pieprz
cytryna


czas przygotowania: ok. 20-30 minut



Jeśli nie macie gotowego bulionu, możecie go bardzo szybko przygotować, wykorzystując domową kostkę rosołową lub zastąpić wywarem z przyprawami i drobno posiekaną młodą marchewką oraz kalafiorem - tak zrobiłam dzisiaj ja, jako że pod ręką bulionu nie było, a w brzuchu burczało ;) Po ugotowaniu warzywka odcedzamy, bulion przelewamy do wygodnej miski, z której będziemy go "pobierać" do risotto. 
Następnie siekamy drobno cebulę i czosnek, podsmażamy przez kilka minut na oliwie, ale nie pozwalamy żeby się zeszkliły. Na tak przygotowane "podłoże" wsypujemy ryż i dokładnie mieszamy, najlepiej drewnianą łyżką, żeby wszystkie smaki się połączyły. Cały czas mieszając zalewamy ryż winem. Mieszamy na średnim ogniu do czasu, aż ryż wchłonie cały płyn. Następnie podlewamy ryż bulionem, dolewając co ok. minutę jedną chochlę płynu. Całkowity czas gotowania ryżu to ok. 16-17 minut. Nie zapominajmy o mieszaniu!! Risotto wymaga niewiele czasu, ale wiele uwagi :) W międzyczasie dzielimy polędwicę dorsza na 4 lub 6 części, oprószamy solą i podsmażamy pod przykryciem przez ok. 3 minuty. Połowę rybki rozdrabniamy delikatnie, a pozostałe części pozostawiamy pod przykryciem. Kiedy ryż będzie już gotowy, wchłonie cały płyn, będzie miał trochę lejącą konsystencję, a w smaku będzie idealnie al dente, dodajemy do niego starty parmezan i łyżkę masła i dokładnie mieszamy. W razie potrzeby delikatnie solimy i posypujemy świeżo zmielonym pieprzem. Dokładamy kalafior, marchewkę i rozdrobnionego dorsza, zostawiamy na minutkę pod przykryciem, żeby risotto doszło do siebie i wszystkie składniki "złapały" swój smak. Podajemy delikatnie lejące, z kawałkiem rybki na szczycie, posypane świeżym koperkiem i ze świeżym kalafiorem w sąsiedztwie do pochrupania. Ćwiartka cytrynki ląduje na talerzu również, do skropienia zarówno risotto jak i dorsza. Wcinamy. Będą dokładki. Pycha było. Naprawdę.
Już niedługo kolejne risotta, będę teraz kombinować!! W przerwie jakaś pasta i coś słodkiego. A i o szparagach zapomnieć nie można.. :) 


Smacznego!! 



piątek, maja 02, 2014

Bezwarunkowo, na zabój jestem zakochana.
















We Włoszech oczywiście! Nie we Włochach, aczkolwiek oni sympatyczni, mili i dobrzy ludzie. I weseli. Ale kuchnia ich. I kawa dobra i wszędzie. O rety. A może to trochę ta miłość przez fakt z kim byłam tam pierwszy raz i jak mnie kark od zadzierania głowy bolał, i że buzię cały czas miałam rozdziawioną z wrażenia i wyjść z podziwu nie mogłam i jakie dobre wino piłam, i jakie prosciutto, jakie pomidory, jaka pizza, pasta i gwar i śmiech i espresso. Kto był, ten wie! Ale ja raczkuję w podróżach i wciąż mi mało i mało, ale do Włoch to mnie magnes jakiś ciągnie. A carbonarę, taką prostą i smaczną i kremową  ..mmm mogę jeść codziennie. CODZIENNIE. nie robię tego, oczywista sprawa. ale ona taka dobra omnomnomnomnom.


Zachwyt nr 1 - pizza włoska. Tę już umiem zrobić w swoim piecyku gazowym, wiem czego użyć żeby była pyszna i możliwie jak najbardziej włoska, a przede wszystkim, żeby smakowała zjadaczom. 










Zachwyt nr 2 - gelato! Ci, którzy mnie znają, wiedzą co to znaczy. Ja po prostu nie lubię lodów. Nie lubię i już. Zimne to i słodkie jednocześnie, i jeszcze każde zalatują wanilią, której nie znoszę. Ale gelato... gelato to miłość kolejna!






A carbonarę to tylko oszukaną jadłam.. nie zdając sobie z tego sprawy!! I pewnie wielu z Was również sobie nie zdaje sprawy, dlaczego oszukana. Tamtej nie lubię. A tę kocham wręcz. Przepraszam, że się tak powtarzam, ale musicie zrozumieć, jaka ta prawdziwa jest dobra :D


W Polsce - może nie tylko, wiem że u nas na pewno - carbonara to makaron z szynką, boczkiem, czosnkiem, cebulą i śmietaną, czasem gdzieś jajko się przewinie. A prawdziwa carbonara moi drodzy jest bardzo prosta.. I ani grama śmietany! Ani, ani! Ani wina! Chociaż oczywistą sprawą jest, że każdy może po swojemu kombinować:) Ale po co kombinować, jeśli oryginał jest tak doskonały, że zupełnie nie wymaga poprawek..? :D





Spaghetti Carbonara (ok. 4 porcje ) wg Antonio Carluccio

Składniki:
ok. 200 g boczku wędzonego, bez kości i skóry
3 jaja + 1 żółtko
ok. 60 g parmezanu lub pecorino 
świeżo mielony pieprz
oliwa
400 g makaronu spaghetti 


W wysokim, dużym garnku zagotowujemy wodę, solimy ją i gotujemy makaron - 10 minut jest idealne dla spaghetti. 




Boczek kroimy na niezbyt wielkie, dość cienkie kawałeczki. Na patelni rozgrzewamy 2. łyżki oliwy i wrzucamy pokrojony boczek. Smażymy na średnim ogniu,co jakiś czas mieszając. W trakcie smażenia boczku i gotowania makaronu, w małej miseczce roztrzepujemy jajka, żółtko, dodajemy 3/4 startego parmezanu/pecorino i dwa razy przekręcamy młynek z pieprzem. Całość powinna mieć dość kremową konsystencję. 
Zmniejszamy ogień pod patelnią - boczek powinien już przyjąć formę chrupiącego bekonu. Jeśli na patelni pojawi się zbyt wiele tłuszczu, warto ją odrobinę osuszyć ręcznikiem papierowym - w zależności od upodobań, ale ja po prostu nie przesadzam z oliwą na samym początku i suszyć nic nie muszę :) Odcedzamy makaron, przelewamy go zimną wodą i dorzucamy do boczku. Całość mieszamy ze sobą, przeplatając mięsko przez spaghetti. Zestawiamy z ognia, żeby patelnia nie była za gorąca, a następnie dodajemy do niej masę jajeczno - serową - ten moment jest najważniejszy przy spaghetti Carbonara - intensywnie mieszamy, nie pozwalając na to, żeby jajka się ścięły i powstała jajecznica na talerzu, bo przecież nie o to chodzi ;) Nie dodajemy soli, chyba że ktoś ma tak wielkie zapotrzebowanie, że słoność boczku i sera mu nie wystarcza - znam i takich.. ;) 
Wymieszaną pastę przekładamy na talerze, posypujemy startym parmezanem i świeżo zmielonym pieprzem. Jemy. I robimy mmmmm... 

 Viva l'Italia!