sobota, listopada 03, 2012

Ciasto dyniowe!

A jednak dyni całej do środka nie włożyłam! :)
Długo nie mogłam się zdobyć na wypróbowanie dyni w jakiejkolwiek formie, z tego względu że pod postacią popularnego kremu, najzwyczajniej w świecie mi nie zasmakowała!
Znając siebie samą jednak, postanowiłam zaryzykować i spróbować - smaki przecież się zmieniają!
I tak oto, spoglądając na kilka przepisów, a także do własnej głowy, upiekłam, nieskromnie mówiąc pyszne ciasto :)



























Składniki: 

ciasto:
2 i 1/3 szklanki mąki żytniej (u mnie typ 2000)

3/4 szklanki cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżeczki cynamonu
szczypta soli
ok. 300 g dyni
3 jaja
1 szklanka oleju

polewa:
tabliczka gorzkiej czekolady

3 łyżki mleka
ok. 100 g słonecznika łupanego
2 łyżki płynnego miodu ( u mnie kasztanowy)



Na samym początku, obieramy nasz kawałek dyni, ścieramy go na tarce, wrzucamy do rondelka, podlewamy odrobinę wodą i odgotowujemy. Dynia powinna zmięknąć, a woda wyparować. W przypadku mojej dyni trwało to około 15 minut. Po ugotowaniu dyni należy ją odstawić do ostudzenia, a piekarnik rozgrzać do 180 st. C.
Jeżeli chcecie, aby ciasto było jeszcze bardziej wilgotne, to możecie zetrzeć 1/4 dużego jabłka i odgotować razem z dynią, wychodzi niesamowicie smaczne:)!

Mieszamy składniki suche, czyli mąkę, cukier, proszek, cynamon i sól, a w osobnym naczyniu miksujemy jaja z olejem. Kiedy dynia będzie wystudzona dodajemy ją do masy jajecznej i delikatnie mieszamy. Na końcu łączymy dokładnie wszystkie składniki i wylewamy ciasto na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Pieczemy około 35-40 minut.
Po wyciągnięciu ciasta z piekarnika, roztapiamy czekoladę z dodatkiem mleka i smarujemy masą ciasto. Na suchą patelnię wrzucamy słonecznik i po około minucie oblewamy go ok. 3 łyżkami miodu, a następnie mieszamy, mieszamy, mieszamy.. około 3-4 minuty :). Słonecznik będzie się trochę sklejał, ale swobodnie pozwoli się rozprowadzić po czekoladowej masie.

Voila! :)


Jeśli chodzi o blachę, to zależy jaki efekt chcemy osiągnąć - nie korzystam z tortownicy, dlatego też moje ciasto nie wychodzi zbyt wysokie, ze względu na rozmiary blachy, które są rzekłabym...standardowo-prostokątne :)


                                                 Smacznego!!


poniedziałek, października 15, 2012

Muffins? Not food!! Muffins are friends!!!



Muffiny to nie jedzenie, muffiny to nasi przyjaciele! Najlepsi, bo bardzo słodcy!




Muffiny, czyli po prostu babeczki, są bardzo popularną przekąską, na całym Świecie. Przepisów są miliony, jedne słodkie, inne wytrawne, jednak wydaje mi się, że najlepsze są te mokre, czekoladowe.
Próbowałam robić muffiny z wielu przepisów - z różnych blogów, książek, od znajomych lub pochodzących z własnej głowy, jednak te, których przepis zamieszczę poniżej pochodzą z jednego z moich ulubionych, słodkich blogów www.zpiekarnika.blogspot.com. Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zmieniła, ale baza pozostaje ta sama - tym razem blondynki, polecam równie mocno brunetki, czyli muffiny robione z ciemnej czekolady :)
Na zdjęciach są muffiny z mąki pszennej, możemy je jednak wykonać równie dobrze z mąki żytniej, czy orkiszowej, których proporcje podam poniżej. Ja coraz częściej korzystam z każdej innej, a nie pszennej mąki, dlatego też polecam je gorąco!

Składniki:
100 g masła
1/2 szklanki brązowego cukru
50 ml wody
2 (2,5) tabliczki czekolady (200(250) g, w tym 50(100) g posiekanej)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 szklanka mąki pszennej (1 i 1/3 szklanki mąki żytniej lub odrobinę więcej, w zależności od typu:) )
2 jaja
owoce - maliny, brzoskwinie, nektarynki, truskawki itp.
migdały w płatkach lub słupkach lub orzechy łuskane

Masło, 1 i 1/2 tabliczki czekolady i cukier rozpuszczamy na małym ogniu, cały czas mieszając - nie zagotowujemy! Po połączeniu się wszystkich składników odstawiamy na kilka minut powstałą masę. Nigdy nie czekam aż ostygnie w stu procentach, ponieważ kiedy to robiłam muffiny nie były takie puszyste, a zdawały się być bardziej "gumiate".
Do przestudzonej masy wbijamy jaja, mieszamy, (robię to drewnianą łyżką, mikser nie jest tu niezbędny, rzekłabym nawet że wręcz zbędny;)) wsypujemy mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i ponownie mieszamy do dokładnego połączenia i ujednolicenia składników. Powstałe ciasto powinno być gęste i jednolite. Jeśli zdecydowaliście się na dodatki bakaliowe, dodajcie je właśnie teraz i wmieszajcie w masę. Na koniec wsypujemy pozostałą, pokruszoną część czekolady i delikatnie mieszamy.
Piekarnik rozgrzewamy do 180 st. C, a foremki na muffiny wypełniamy do około 3/4 wysokości, umieszczamy kawałki owoców (w moich wylądowały pokrojone nektarynki) i wsadzamy do piekarnika na 20 minut. Nie polecam przesadzać z wypełnianiem foremek, ponieważ w pewnym momencie ciasto szybko rośnie i może Wam wypłynąć;)
Z tego ciasta wychodzi mi zawsze 12 muffin wielkości standardowej można powiedzieć:)

Powodzenia i smacznego!!



Dziękuję za przepyszny przepis www.zpiekarnika.blogspot.com ! :)



czwartek, września 20, 2012

Mięsne cannelloni

Po przerwie, związanej z przeprowadzką i brakiem Internetu, przywołuję przepis niesamowicie syty, smaczny i prosty!
To co wszyscy, jak mniemam lubią i to bardzo - wariacja na temat pomidorów, mięsa i makaronu ;)


Potrawę tę możemy nazwać najzwyczajniej w świecie Cannelloni, aczkolwiek mój makaron odbiegał nieco kształtem od standardowych rurek Cannelloni - wyglądał bardziej jak grube penne(jak widać na załączonym zdjęciu) i był niesamowicie smakowity!

Cannelloni z mięsem mielonym, pomidorami, papryką i świeżą bazylią


Składniki:
1/2 kg mięsa mielonego wołowego, wieprzowego lub mieszanego1 papryka czerwona1 papryka zielona
1 duży pomidor
1 biała cebula
kilka kropel oliwy z oliwek

opakowanie makaronu Cannelloni lub innego, o podobnym kształcie

400 g pomidorów całych lub krojonych w puszce
2 pomidory (mogą być sparzone i bez skóry)
duży ząbek czosnku
3 łyżki oliwy
spora garść świeżej bazylii
płaska łyżeczka mielonej papryczki chili
sól
pieprz

250 g(lub więcej) startego parmezanu

1 duże naczynie żaroodoporne

Rozgrzewamy na patelni kilka kropel oliwy z oliwek i wrzucamy na nią pokrojoną w drobną kosteczkę cebulę. Podsażamy na średnim ogniu tak, żeby się ładnie zeszkliła. Na gotową cebulkę wrzucamy mięso i rozdrabniamy je maksymalnie podczas smażenia. Żeby usmażyło się dokładnie i z obydwu stron cały czas mieszam drewnianą łopatką i rozdrabniam. Kiedy mięso już się obsmaży ( nie będzie żadnej surowizny;)) przyprawiam je papryką chilli i wrzucam pokrojoną paprykę czerwoną i zieloną, mieszam i przykrywam pokrywką. Jeśli mięso jest zbyt suche podlewamy je odrobiną wody.
Dusimy pod przykryciem na małym ogniu przez kilka minut (6-8). Kroimy w kostkę pomidora, wrzucamy go do farszu i mieszamy. W tym momencie doprawiam farsz solą i pieprzem do smaku i z powrotem przykrywam patelnię na kolejne 5-6 inut.
W międzyczasie rozgrzewamy kropelkę oliwy w rondelku i wrzucamy przeciśnięty przez praskę czosnek. Przysmażamy go przez kilka sekund, nie może zbrązowieć, ponieważ wtedy wydzieli się gorycz i całość będzie niesmaczna!
Na podsmażony czosnek wylewamy puszkę pomidorów. Jeśli są w całości, najlepiej rozpłaszczyć je widelcem lub pokroić w rondelku nożykiem, jeśli w kawałkach, to sprawę mamy załatwioną. Dodajemy pokrojone w kostkę świeże pomidory, sól, pieprz, chilli, mieszamy i doprowadzamy do delikatnego bulgotania. Zmniejszamy ogień, wrzucamy pocięte w drobne paski listki bazylii i mieszamy ponownie. Dodajemy 2-3 łyżki oliwy i ponownie mieszamy. Po kilku minutach sos powinien być gotowy do dalszej obróbki ;)
Kiedy mięso i sos są gotowe, stawiamy niezbyt głęboki garnek z wodą kuchence i gotujemy wodę. Sparzamy prze kilka sekund makaron, wrzucając po kilka kawałków na wrzątek. Teoretycznie makaron Cannelloni nie potrzebuje tego typu zabiegów przed zapiekaniem, ja jednak zawsze to robię:)
Rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C i przygotowujemy zapiekankę - nadziewamy farszem mięsnym makaron i układamy rurki jedną obok drugiej. Kiedy pierwsza warstwa jest gotowa, zalewamy ją sosem pomidorowym i tak robimy z każdą następną aż do wyczerpania zapasów :D
Kiedy zapiekanka jest już ułożona posypujemy ją sowicie parmezanem i świeżą lub suszoną bazylią.
Wstawiamy do nagrzanego piekarnika na 20-30 minut. Kiedy ser zacznie się zbyt szybko rumienić możemy przykryć naczynie folią aluminiową lub pokrywką, żeby nie powstała twarda skorupka.





Powodzenia i smacznego!!

środa, sierpnia 29, 2012

Sernik Cioci Asi :)



 
Nazwałam go po prostu sernikiem Cioci Asi, gdyż to ona właśnie udostępniła mi przepis, żebym mogła go po swojemu zmodyfikować i wykonać!
Jest to sernik, po którego zjedzeniu nie mogłam uwierzyć, że zawiera budyń. Wystrzegałam się bowiem serników ‘budyniowych’ jak ognia, gdyż posmak ten psuł mi całą radość jedzenia ciasta. Przekonałam się jednak, że nieraz warto złamać swoje kuchenne, wyimaginowane zasady i zaufać własnym kubkom smakowym :)

A oto składniki, których będziemy potrzebować do wykonania ciasta i masy serowej:

składniki na spód: 
250g zimnej margaryny/ masła
3 żółtka
¾ szklanki brązowego cukru
3 szklanki mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki soli
2 łyżki kwaśnej śmietany (opcjonalnie)

składniki na masę serową:
1 kg sera ( ja używam już przemielonych, specjalnych sernikowych serów, najczęściej firmy Paturages)
6 jajek
¾ szklanki brązowego cukru
2 łyżki kaszy manny 
2 budynie śmietankowe, bez cukru
½ kostki margaryny/masła (ok. 125 g),w temp. pokojowej 
kropla zapachu śmietankowego
kilka kropel rumu
rodzynki (opcjonalnie) 

polewa:
tabliczka gorzkiej/mlecznej/białej czekolady


Do dużej miski wsypujemy mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia, następnie cukier, sól, żółtka i margarynę/masło (schłodzone!) i od razu zagniatamy. 
Ciasto to nie jest zbyt wdzięczne do wyrabiania, a kiedy tytułowa Ciocia mi o nim opowiadała to aż zaciskała ze złości zęby… i dopóki nie skorzystałam z magicznych dwóch łyżek śmietany, to robiłam dokładnie to samo. Dlatego też wersja bez niej - dla wytrwałych, a dla niecierpliwych polecam dodać tę śmietanę, zanim stracicie ochotę do dalszego pieczenia :) Może jednak okazać się, że macie tak świetną mąkę, cukier, masło, jaja i ręce, że o śmietanie nawet nie zdążycie pomyśleć, a ciasto będzie gotowe.. :) 
Wyrobione, czyli gładkie nie klejące się do rąk ciasto dzielimy na dwie części (mniej więcej 2/3 + 1/3), lepimy kulę, owijamy folią i wkładamy na około 20-30 minut do lodówki.

                             
W czasie leżakowania ciasta w lodówce, przygotowujemy masę serową i rodzynki. 
Rodzynki należy namoczyć w wodzie o temp. pokojowej i zostawić zatopione na 10-15 minut. 
Oddzielamy białka od żółtek, te ostatnie ucieramy na puszystą masę z cukrem, a białka ubijamy na sztywną pianę. 
Do żółtek dodajemy ser, kaszę mannę, 3-4 krople rumu, zapach i miksujemy. Następnie dodajemy budynie i margarynę i miksujemy na niskich obrotach. Na końcu łączymy masę z pianą z białek i mieszamy całość delikatnie łyżką. Jeśli używamy rodzynek to osączamy je z wody i dodajemy do masy rozprowadzając je razem z białkiem.       

                    

Rozgrzewamy piekarnik do 180ºC.

Teraz czas wyciągnąć ciasto z lodówki i odpowiednio je przygotować. Na prostokątnej i dość dużej blasze wykładamy papier do pieczenia i lepimy na całej szerokości blachy spód. Blacha nie może być zbyt niska, bo sernik rośnie w trakcie pieczenia, a jest on całkiem spory! ;)
Drugą część rozwałkowujemy na cieniutki ‘placek’ i tniemy na paski szerokości ok. 1 cm. 
Na spód wylewamy masę serową ( będzie dość płynna) i układamy na niej kratkę z pasków powstałych z ciasta. Podczas zabawy w układanie kraty na serniku robimy kąpiel wodną czekoladzie :)




Kiedy całe ciasto jest już ulepione i pokrojone wstawiamy je do nagrzanego piekarnika. Pieczemy przez ok. 50 minut, po 30. minutach zmniejszając temperaturę do 160ºC.

Po upieczeniu pozostawić w piekarniku przez około 20-30 minut, można go lekko uchylić, ale nie należy otwierać piekarnika podczas pieczenia!

Kiedy sernik będzie nadawał się do wyjęcia, udekorujcie go malując ‘ciastową kratkę’ roztopioną czekoladą :)

   
                                                                 
 


                                      Smacznego!!


środa, lipca 11, 2012

Pierwszy raz...

...zapada w pamięć na długo, dlatego też na pierwszy post wybrałam sushi, które to udało mi się udokumentować słabym bo słabym, ale jednak aparacikiem :)

Robiłam je już nie pierwszy raz i jak najbardziej zachęcam do spróbowania  tego japońskiego przysmaku w domu! Nie jest to może najtańsze, najszybsze, ale daje mnóóóóstwo satysfakcji, a sushi homemade to świetna zabawa ;)


Przepisy są różne, do środka rolki można włożyć bardzo wiele składników, a ja dzisiaj "sprzedaję" przepis na dobrze ugotowany ryż i smaczne zestawy składników "do środka". Niestety nie sfotografowałam samego procesu tworzenia, dlatego podam link do sprawnego filmiku z youtube, który ułatwi pojęcie istoty zwijania i krojenia rolek:)
A oto co jest potrzebne do zrobienia SUSHI w domu:
- ryż do sushi (500g, na 4 osoby lub 3 bardzo głodne ;)
- 7 łyżek octu ryżowego (znam takich co próbowali zastąpić go olejem rzepakowym - nie, to nie jest to samo ;)
- 3 łyżki cukru
- sos sojowy
- ok. 20 dkg świeżego łososia
- kilka paluszków krabowych
- 1/2 świeżego, długiego ogórka
- pasta wasabi
- 6 listków alg morskich (NORI)
- garść sezamu białego prażonego lub czarnego
- opcjonalnie sałata lodowa i serek Philadelphia lub inny o podobnej konsystencji
- mata bambusowa
- ostry nóż z gładkim ostrzem



Pierwszą sprawą jest ugotowanie ryżu. Pamiętajcie, że nie może to być zwykły ryż, lecz specjalny ryż do SUSHI. W tej chwili dostaniecie go w większości sklepów, spotkałam się z nim nawet w sklepach osiedlowych, ponieważ wyprodukowała go jedna z polskich firm i sprzedaje w całej niezłej cenie :)
Tak więc( na dobre 3h przed rozpoczęciem tworzenie sushi) ryż wysypujemy do sitka z drobnymi oczkami i przepłukujemy go do czasu, gdy woda, w której jest opłukiwany będzie klarowna. Klarowność wody może być dyskusyjna, ponieważ naprawdę ciężko wypłukać ryż tak, żeby woda była w stu procentach przezroczysta. Ważne jest to, żeby nie była na tyle mętna, że nie można będzie zobaczyć przez nią ziarenek ryżu ;)
Taki wypłukany ryż, wsypujemy do rondelka i przykrywamy go wodą w proporcji 1:1, na około 25-30 minut (pod przykryciem).
Kiedy ryż już swoje odstoi, gotujemy go na delikatnym ogniu, prawie cały czas mieszając, ponieważ ze względu na swoje właściwości, ryż ten bardzo się klei i lubi przyczepiać się do dna garnuszka :)
Od momentu zagotowania się wody ryż gotuje się 10-15 minut. Nie zapominajcie o mieszaniu. Jeśli stwierdzicie, że woda już odparowała, ryż jest tzw. papką i jest wystarczający kleisty, a nie rozwodniony, należy zestawić go z palnika i odstawić na jakieś 5 minut, pod przykryciem.
Po tym czasie pozostaje nam... czekać aż ostygnie, a to trwa baaaaaardzo długo. Niestety, taka już uroda ryżu :)
Po ugotowaniu ryżu należy zrobić do niego zaprawę, która nadaje mu ten specyficzny, japoński smak!
Do małego garnuszka wlewamy 7 łyżek octu ryżowego, 3 płaskie łyżki cukru i 2-3 krople sosu sojowego. Podgrzewamy do rozpuszczenia się cukru, cały czas mieszając.Tak przygotowaną zaprawą zalewamy ugotowany uprzednio ryż.

A co jak ryż wystygnie? Zabieramy się do zwijania... a oto mini tutorial, jak to zrobić? :
http://www.youtube.com/watch?v=1Hy55UIjaqY
Rolki o różnej zawartości, więcej niż dwóch składników są teoretycznie trudniejsze, ponieważ wymagają trochę większej zręczności. Na początek możecie spróbować z jednym składnikiem, np. z ogórkiem ( wtedy nori przełamujemy na pół, ponieważ na jeden składnik to w zupełności wystarczy), ale ja zaczęłam od razu z wieloma i nie miałam z tym najmniejszych problemów :) Po pierwszych kilku zwiniętych rolkach, wiesz już na co zwracać uwagę przy następnych, jak je upiększać, co dodawać żeby było smacznie i ciekawie, a także jak mocno docisnąć żeby łatwo się kroiło i krążki były schludne i zwarte.
Powodzenia i smacznego! :)

futomaki z łososiem. krabem, ogórkiem, sałatą i sezamem