niedziela, marca 30, 2014

Improwizacje na temat spaghetti!

Jak mniemam, najpopularniejszym spaghetti jest bolońskie lub napoli. Ja jednak postanowiłam od standardów odejść i spróbować czegoś, owszem, rodem ze słonecznej Italli, ale w trochę innym stylu. Do przygotowania spaghetti użyłam pesto z suszonych pomidorów, cukinii i szynki dojrzewającej. Oliwa ekstra virgin doprawiła całości i.. było to danie iście królewskie. Wyborne. Takie po prostu... omnomnom. Jak niesamowicie smaczny makaron tejże firmy ;)
Spaghetti jest bardzo proste w przygotowaniu i nie wymaga wiele czasu! Polecam spróbować w wolnej chwili, gdyż naprawdę warto ;)


Spaghetti z pesto z suszonych pomidorów i szynką dojrzewającą

 (ok. 3 porcje)

Składniki:
ok. 250 g makaronu spaghetti z pszenicy durum firmy OMNOMNOM
jedna mała cukinia
120 g suszonych pomidorów, bez zalewy
garść pistacji (bez skorupek;))
2. łyżeczki suszonej bazylii
4 ząbki czosnku
6 cieniutkich plasterków szynki dojrzewającej, np. szwarcwaldzkiej
oliwa ekstra virgin
łyżeczka ostrej mielonej papryki
pieprz świeżo mielony
sól




Pierwszą czynnością będzie przygotowanie pesto - nie będzie to typowy sos, ponieważ do tego dania lepiej pasuje jego bardziej "gruboskórna" wersja;) W związku z tym, wrzucamy ok. 100 g suszonych pomidorów do blendera, dodajemy garść pistacji, jeden posiekany drobno ząbek czosnku, dwie łyżki oliwy i miksujemy całość przez kilkanaście sekund. Nie potrzebujemy więcej czasu, ponieważ całość ma być po prostu posiekana i powinna połączyć się ze sobą, ale nie kompletnie zmielić. Powstałe pesto przekładamy do miseczki. 
Cukinię kroimy wzdłuż na cztery części, a następnie siekamy otrzymując kształtne trójkąciki. Posiekaną w ten sposób przekładamy do drugiej miseczki. 



W dużym garnku wstawiamy wodę, delikatnie ją solimy i gotujemy makaron spaghetti #omnomnom ok. 10 minut. Odcedzamy i przelewamy zimną wodą, pozostawiając w durszlaku do całkowitego ocieknięcia z wody.
Pozostałe 3 ząbki czosnku kroimy drobniutko, następnie rozgrzewamy łyżkę oliwy na patelni i podsmażamy czosnek przez kilkanaście sekund, cały czas mieszając. Dodajemy cukinię, przesmażamy przez kilkanaście sekund, następnie dodajemy makaron i całość mieszamy. Podlewamy spaghetti odrobiną oliwy, dokładnie mieszamy i dodajemy pesto. W razie potrzeby dodajemy odrobinę oliwy, jednak staramy się żeby mimo soczystości potrawa nie pływała ;)
Najwygodniejsza do tej potrawy jest głęboka patelnia, która pozwoli nam na energiczne mieszanie całości, gdyż najważniejsze jest to, żeby przez te kilka-kilkanaście minut całość połączyła się i stworzyła niesamowicie aromatyczną kompozycję. 
Przez kilka minut podsmażamy całość na niewielkim ogniu, od czasu do czasu mieszając. Następnie doprawiamy potrawę pieprzem, papryką i suszoną bazylią, zwiększamy ogień i przez ok. minutę mieszamy intensywnie, przesmażając z każdej strony. 
Gorące podajemy na płaskich talerzach, dekorując plastrami szynki dojrzewającej i posypując pozostałymi suszonymi pomidorami, posiekanymi w kosteczkę. 

Smacznego! :) 






Przepis bierze udział w akcji Fusion w kolorach #omnomnom :) 

sobota, marca 29, 2014

Ryba z pieca wiosenną porą!

Postnie, czy po prostu - ryba, to bardzo ważny element naszej diety. Przyznam szczerze, że pojawia się ona w moim menu stanowczo zbyt rzadko. Jest to spowodowane na pewno preferencjami "współjedzących", ale mimo wszystko. Ryba jest ważna, pyszna, sycąca i należy ją jeść, o! Bardzo to twórcze.. ;)
Pstrąg jest jedną z moich ulubionych ryb - wspaniale zastępuje karpia podczas wigilii i przypomina wspaniałe wieczory, letnie w ogrodzie lub zimowe w moim ulubionym, zielonym salonie - na bydgoskich Piaskach. Pstrąg przywieziony przez rodziców spod Choszczna, upieczony nad "żywym ogniem" i odymiony drewnem śliwy, wiśni, czy innych cudów, wybranych przez Wujka - speca od pstrągów! Sałatka prosta, acz idealnie pasująca, skomponowana przez Ciocię, która uwija się wokół, z masą bransolet na ręce  - ich brzęk pamiętam od.. nie wiem od kiedy. Od zawsze. I go uwielbiam! Tak jak całą atmosferę "rybich wieczorów". A jeszcze bardziej nie mogę się doczekać tego pstrąga przyrządzonego na powietrzu, w ogrodzie, przy akompaniamencie świerszczy i zapachu lata. Mmmm. Nawet P. się przekonał!

Dziś wersja domowa. Z piekarnika. Z pietruszką, z cytryną, solą morską i pieprzem. Odrobiną masła, co się rozpływa i świeżym czosnkiem, bez którego ani rusz! Z sałatą prostą i sosem rześkim, musztardowo-miodowym na jogurcie!


Pstrąg pieczony (porcja na 2 osoby)

Składniki: 
2 średniej wielkości całe pstrągi ze sprawdzonego źródła
natka pietruszki
1,5 cytryny
4 ząbki czosnku
łyżka masła
sól morska
czarny pieprz

sałatka:
2 garście porwanej sałaty (ulubiony przez was rodzaj;))

kilka rzodkiewek
kilka pomidorków koktajlowych

ok. 80 g pokruszonego sera sałatkowego typu feta

sos:
szklanka jogurtu
3 łyżeczki musztardy
łyżka soku z cytryny
łyżka miodu
szczypta soli
szczypta świeżo mielonego pieprzu


folia aluminiowa do pieczenia ryby

Każdą rybę oczyszczamy, dokładnie myjemy i osuszamy papierowym ręcznikiem.
Jedną cytrynę kroimy w plastry. Czosnek obieramy i kroimy w drobne plasterki. Liście natki pietruszki siekamy niezbyt drobno i przerzucamy do miseczki.
Wydzieramy z folii aluminiowej dwa kawałki, w które bez problemu będzie można zawinąć osuszone pstrągi. Rybki układamy na środku arkusza i zaczynamy nacieranie solą. Nie odcinamy rybie głowy, chyba że bardzo nie lubimy jej widoku. Mnie on nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, dlatego też głowa ląduje wraz z całością na talerzu ;) Julii ryba była wczoraj bez głowy i smakowała ponoć równie dobrze!
Każdy fragment ryby - skórę i wnętrze - nacieramy dokładnie, skrapiamy sokiem z cytryny, dość solidnie, układamy w środku i na skórze dość gęsto plasterki czosnku oraz dodajemy odrobinę masła. Następnie wypychamy wnętrze rybki natką pietruszki i między listki wkładamy po 2 plasterki cytryny. Cytryna ląduje również na wierzchu, całość oprószamy solidnie świeżo zmielonym pieprzem i zawijamy w folię tak, aby z każdej strony była ona zamknięta. Brzegi zawijamy delikatnie, żeby bez trudu je odwinąć i móc zerknąć na rybkę podczas pieczenia.



Jak każde mięso, najlepiej będzie smakowało, kiedy je zamarynujemy wcześniej. Wystarczy 30-40 minut przed pieczeniem, ale oczywiste jest, że bardziej ucieszy naszego pstrąga kilkugodzinny odpoczynek w marynacie ;) Dlatego, jeśli jesteście przygotowani na ten obiad kilka godzin wcześniej, warto to wykorzystać i pozwolić rybie nasiąknąć całą tą prostotą smaków. 
Rozgrzewamy piekarnik do 170 st. C i pieczemy naszego pstrąga ok. 20 minut. Po 15 minutach warto sprawdzić, w jakim stanie jest ryba. Mięso powinno być białe i soczyste. Jeśli nadal nie wydaje się do końca ścięte, prawdopodobnie rybka będzie potrzebowała odrobinę więcej czasu. Nie przesadzajmy jednak - nie tak znowu trudno wysuszyć ją na wiór ;)

Podczas leżakowania ryby przygotowujemy sos, a podczas pieczenia sałatkę. Sos będzie również smaczniejszy jeśli "przegryzie się" w lodówce przez jakiś czas, dlatego tez warto się za niego zaraz po przygotowaniu ryby. Do miseczki wlewamy jogurt, dodajemy musztardę, sok z cytryny, miód, szczyptę soli i pieprzu i mieszamy intensywnie do uzyskania gładkiej konsystencji bez grudek. Przykrywamy talerzykiem lub folią i wstawiamy do lodówki. Podczas pieczenia pstrąga przyrządzamy na talerzach sałatki - kroimy rzodkiewki w ćwiartki, pomidorki na połówki i rozrzucamy na sałacie, posypując kruszonym serem feta. 
Tuż przed podaniem wyciągamy sos z lodówki i przelewamy do niewielkich miseczek. Sprawdzamy, czy rybka jest już ścięta i biała, ściągamy ją z folii i przekładamy na talerz. Pstrąg oczywiste ma ości, dlatego też bądźcie uważni i nie pozwólcie sobie zepsuć obiadu i obierzcie odpowiednią taktykę - ściągając delikatnie skórkę zjadamy mięso z góry, następnie wyjmujemy z pstrąga ości delikatnie, wraz z całym kręgosłupem, dzięki czemu na talerzu pozostaje już sama dobroć do wcinania;) Sos pasuje równie dobrze do sałatki jak i maczania w nim rybki, smacznego!!:)









wtorek, marca 25, 2014

Marchewkowe - bezglutenowe !

Upieczone kilka dni temu po raz pierwszy, dziś upiekłam kolejne, pod pretekstem zrobienia kilku zdjęć... bo przecież przepis bez zdjęć być nie może, prawda? ;) A przecież dziś urodziny, a tort dopiero na środę ma być, no to jak to tak! Przyjemne z pożytecznym, foccacio z pepperoni i bezglutenowe ciasto marchewkowe dziś w naszej kuchni. I chleb rośnie. Ale śniadanie to chyba mleczne planujemy... winem się rozgrzewając, gdy za oknem paskuda, naskrobię na szybko, żebyście mogli upiec. 
Choćby i dziś! Całość, włącznie z pieczeniem zajmuje ok. 50 minut. Nocne marki i inne sowy - polecam, cynamonowy zapach wypełniający sypialnię powala!


Bezglutenowe ciasto marchewkowe


Składniki:
1 i 1/3 szklanki mąki kukurydzianej
1/2 szklanki cukru
1 i 1/2 szklanki startej marchewki
3/4 szklanki startego, twardego jabłka
3/4 szklanki oleju
1 jajko
1 żółtko
1. łyżeczka sody oczyszczonej
1. łyżeczka mielonego cynamonu
1. łyżeczka mielonych goździków
szczypta soli

Polewa:
1 tabliczka mlecznej czekolady Goplana*
mała łyżeczka nutelli

Do przygotowanej wcześniej miski przesiewamy mąkę z sodą i cukrem. Dodajemy jajka, mieszamy do połączenia, wlewamy olej i dodajemy marchew oraz jabłko, a następnie doprawiamy cynamonem, goździkami i solą. Całość mieszamy dokładnie, masa będzie w miarę gęsta, niezbyt lejąca się. 
Rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C.
Przekładamy ciasto do tortownicy babkowej lub zwykłej, małej tortownicy/blachy i wstawiamy do piekarnika na 40-45 minut, do tzw. suchego patyczka.
Po upieczeniu studzimy ciasto i przygotowujemy polewę. Rozpuszczamy czekoladę w kąpieli wodnej, mieszając ją z łyżeczką nutelli. Całość rozsmarowujemy na cieście i pozostawiamy do całkowitego zastygnięcia.


 Z racji faktu, że ciasto jest pieczone na mące kukurydzianej, powinno mieć specyficzną, sypką konsystencję, ale właściwie jest bardzo zwarte, ciężkie i niesamowicie pyszne. Śmiało mogę powiedzieć, że jest równie smaczne co marchewkowe ciasto mojej mamy, z mąki pszennej - Mamo, kocham Ciebie i Twoje ciasto, nie miej wątpliwości :D 
Smacznego Wam i nam! 



PS: Mam już wlepeczki, piękne, okrągłe i nie tylko ;) 






PS2: Z racji dzisiejszych Julii urodzin (wczorajszych już właściwie.. ) wielkie STO LAT! 
Ciasto dedykowane dla najlepszej współlokatorki na Świecie :)

*Goplana jest bezglutenowa, stąd moja sugestia! Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to nutella i snickersy też!! :)

poniedziałek, marca 17, 2014

Tort na dzień św. Patryka.. czyli szpinakowa lasagne:)

Dlaczego tort? A dlatego, że w kształcie tortu, gdyż lasagne nietypowa - naleśnikowa! Dlaczego dedykowana świętemu Patrykowi? Bo przekładana zielonym szpinakiem, jak tort kremem ;) I chociaż koniczyny nie przypomina, szpinak jest jednym z moich ulubionych warzyw. Uwielbiam go jeść na grzance, z serami, w naleśnikach, makaronach, z rybą i mięsem. Duszony i świeży. Latem, jesienią, zimą i wiosną. O każdej porze, w towarzystwie odrobiny masła lub oliwy, czosnku i gałki muszkatołowej sprawdza się znakomicie. 
Teraz kwestia naleśników. Wiele razy byłam pytana o proporcje... jest to jedno z trudniejszych pytań, ponieważ robiąc naleśniki tego typu (nie pancakes) nie odmierzam - NIGDY! ;) Ale pytania na ten temat pojawiały się wciąż i wciąż, więc postanowiłam jeden jedyny raz odmierzyć. Zapisałam to w zestawieniu przepisów dla wyjazdowej kuchni P. i tą miarą się dzisiaj posłużę ;) 

Lasagne naleśnikowa ze szpinakiem

Składniki na ciasto naleśnikowe*:
2 szkl. mąki pszennej tortowej
2 i 1/3 szkl. mleka
1 jajko
szczypta soli 

Składniki farszu:
1. opakowanie mrożonego szpinaku, 450 g **
ok. 100 g sera typu feta
2 ząbki czosnku
70 g startego sera mozzarella
łyżka masła
0,5 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1 łyżeczka suszonej bazylii
sól 
pieprz

Sos beszamelowy***: 
2. łyżki masła
1. płaska łyżka mąki
0,5 szkl. mleka
0,5 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
sól

olej do smażenia naleśników


Do miski wsypujemy mąkę, wlewamy mleko, wbijamy jajko, dodajemy szczyptę soli i miksujemy dokładnie. Ciasto powinno być dość rzadkie, o konsystencji maślanki. Rozgrzewamy łyżkę oleju na patelni do naleśników.
Dla mnie najlepszą patelnią do wykonywania tej czynności, jest mała patelnia z IKEA, kosztująca ok. 10 zł. Nie ma sobie równych, skubana. Smażę na niej naleśniki nieprzerwanie od kilku lat i muszę skłonić się w stronę Szwedów - dobra robota ;) 
Przeważnie podczas smażenia nie używam więcej niż ta początkowa łyżka oleju, ale jeśli stwierdzicie, że jest potrzebne jeszcze kilka kropelek, to natłuszczajcie patelnię "co kilka naleśników" . Na jednego naleśnika wylewamy ok. 0,5 chochli ciasta i rozlewamy je po patelni, tworząc bardzo cienki placuszek. Obsmażamy przez kilkanaście sekund z każdej strony, nie pozwalając żeby się zbytnio przyrumieniły, przerzucamy łopatką - najlepiej współpracują te delikatnie ścięte, mięciutkie crepes ;)



Rozmrożony wcześniej szpinak osączamy z wody. W małym rondelku rozgrzewamy łyżkę masła, ścieramy czosnek i podsmażamy przez kilkanaście sekund na wolnym ogniu ciągle mieszając. Wrzucamy czosnek i przykrywamy garnuszek pokrywką, dusimy przez kilka minut. Następnie dodajemy pokruszony ser feta, dokładnie mieszamy całość, przyprawiamy gałką muszkatołową i świeżo zmielonym pieprzem. Dusimy szpinak jeszcze przez kilka minut, mieszając od czasu do czasu. Próbujemy i w razie potrzeby dodajemy szczyptę soli. 
Rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C. 
Najlepiej w okrągłym naczyniu żaroodpornym tworzymy nasz tort-lasagne. Układamy naleśnik, na nim cienką warstwę farszu i tak na przemian, kończąc naleśnikiem. W garnuszku topimy 2 łyżki masła i dodając łyżkę mąki mieszamy, tworząc zasmażkę. Dolewamy mleko i najlepiej trzepaczką mieszamy całość bardzo intensywnie, pozbywając się jakichkolwiek grudek. Kiedy sos zaczyna gęstnieć doprawiamy go gałką muszkatołową i solą i stale mieszając wylewamy na lasagne. Przysypujemy całość serem mozzarella, posypujemy suszoną bazylią i wstawiamy bez przykrycia do piekarnika na ok. 20 minut. 


Jeśli ser zacznie się od razu przypiekać to warto naczynie jednak przykryć.
W międzyczasie możecie przygotować swój ulubiony sos czosnkowy - ja jak zwykle robię go na bazie jogurtu naturalnego, czosnku,odrobiny soli, pieprzu i świeżej bazylii :) 



Orzeźwiającym dodatkiem będą na pewno pomidorki koktajlowe, sąsiadujące dyskretnie z daniem głównym ;) 


Smaczneeeeeeeego!:)

* wystarczy Wam połowa porcji ciasta- jajko zostaje jedno ;) 
** możecie korzystać ze świeżego, niestety zimą łatwiej zdobyć ten mrożony
*** nie przygotowujcie sosu beszamelowego wcześniej, niż to zapisałam - gęstnieje bardzo szybko i nie jest atrakcyjny, kiedy ubierze się w kożuch ;) 










Serowe marzenie. Nic dodać nic ująć.

Bo sęk tkwi w prostocie. Zrobiłam serniczek. Na szybko. Z masą nerwów, bo okazało się, że pod ręką nie ma mojej ukochanej tortownicy. I ta druga większa, to przecież nie będzie taki jak chciałam i nie wiem, czy wystarczy mi spodu, bo to aż 28 cm i same jęki i biadolenie.
Spód przyszedł, rozłożył się wygodnie, masa serowa wylała się pięknie, równo i do idealnej wysokości. Taki prosto z głowy, żeby się twaróg z lodówki nie zmarnował. I czekolada z szafki się upomniała, krzyknęły tez herbatniki. Nic zmarnować się nie może!
Jak się człowiek spieszy, to się ponoć diabeł cieszy. Może i się cieszył, ale chyba tym razem mi się upiekło - a właściwie sernikowi się upiekło. I to tak, że aż z zachwytu stwierdziłam, że polewa jakakolwiek profanacją by była. Więc ją sobie darowałam.
I najlepszy na Świecie sernik zyskałam :)




Sernik na czekoladowym spodzie

Składniki na masę serową:
900 g twarogu sernikowego
100 g twarogu mielonego, tłustego
0,5 szklanki cukru
4 jajka
2 płaskie łyżki mąki kukurydzianej
80 g masła

Składniki na spód:
100 g gorzkiej czekolady
łyżka masła
2 łyżki mleka
1,5 paczki herbatników, pokruszonych

Czas przygotowania: spód - 15 minut + czas studzenia
                               masa serowa - ok. 10-15 minut + 60 min. pieczenia

Jest to naprawdę bardzo prosty sernik. Pamiętajcie, że w serniku najlepsze jest to, że nawet jeśli - odpukać! - opadnie, to zakalca mieć nie będzie, bo sernik to nie ciasto przecież :D
Zaczynamy od spodu. Stawiamy mały rondelek na niewielkim ogniu, wrzucamy do niego masło, wlewamy mleko i łamiemy czekoladę. Całość powoli topimy stale mieszając. Kiedy czekolada rozpuści się całkowicie, a masa będzie jednolita, dodajemy mocno pokruszone herbatniki i mieszamy całość dokładnie, zestawiając jednocześnie z ognia. Studzimy masę na tyle, żebyśmy mogli "uklepać" ją dłonią na spodzie tortownicy i nie poparzyć się przy okazji ;) Spód blachy wykładamy papierem do pieczenia. Kiedy masa jest już ubita w tortownicy, odkładamy ją do całkowitego wystudzenia, po czym wsuwamy na kilkanaście minut do lodówki.
Rozgrzewamy piekarnik do ok. 190 st. C.
W niemałej misie ucieramy masło z cukrem, dokładnie je rozcierając, dodajemy jajka, jedno po drugim i znów ucieramy porządnie na gładką masę o jasnym kolorze. Następnie dodajemy twarogi, mieszamy, mąkę i delikatnie wszystko miksujemy, dopóki nie osiągniemy kremowej, jednolitej konsystencji.
Wyciągamy spód z lodówki, wylewamy na niego masę serową i wkładamy do piekarnika. Po zamknięciu drzwiczek piecyka zmniejszamy temperaturę do 170 st. C. Pieczemy sernik okrągłą godzinę. Powinien być ścięty przy brzegach, a trzęsący na środku.
Zostawiamy go w wyłączonym piekarniku na kilka godzin. Po ok. 1. godzinie możemy kontynuować studzenie poza piekarnikiem.




Nie dodałam do niego polewy. Jego słodkość jest tak wyważona, że.. brak słów, żeby opisać to cudo ;)




Smacznego ;) 

wtorek, marca 11, 2014

Rogaliki inaczej. Niesłodkie!

Pomysł powstał podczas rozmów o jedzeniu, których wiele i non stop z moją siostrą, która niestety daleko, ale błogosławmy Internet i apki wszelakie, które komunikować się pozwalają bez większych problemów. Marta rozważała zrobienie rogali krucho-drożdżowych z nadzieniem niesłodkim, ja chciałam spróbować typowo kruchych, a stanęło na drożdżowych, a z oliwą. I nadzieniem niesłodkim. Z nadzieniem za to niesamowicie przepysznym. Jak to ciasto drożdżowe, musi urosnąć razy dwa, więc troszkę czasu przygotowanie go zajmuje. Ale kiedy już można je wałkować i kroić i lepić, to wszystko idzie super szybko. I wychodzi super pysznie. I wszyscy są super zadowoleni i mruczą mmm. :)






Rogaliki wytrawne z suszonymi pomidorami i pistacjami


Składniki na ciasto*:
1 kg mąki pszennej typ 650
2 żółtka
1 białko
0,75 szklanki przegotowanej, letniej wody
0,5 szklanki letniego mleka
ok. 15 g świeżych drożdży
1,5 łyżeczki soli
0,5 łyżeczki cukru
3 łyżki oliwy z oliwek

Składniki nadzienia: 
2 słoiki suszonych pomidorów ( najlepiej domowej roboty)
2 garście pistacji, obranych z łupinek
kilka liści świeżej bazylii
2 łyżki oliwy z pomidorów

Czas przygotowania: ciasto 15 min + wyrośnięcie x 2 = ok. 1,5- 2 godz.
                              farsz - kilkanaście sekund

                             zwijanie - ok. 20 minut + pieczenie - ok. 20 minut


Zaczyn - pierwsza sprawa, standardowo jak przy każdym drożdżowym cieście. Do miseczki wkładamy drożdże, wlewamy odrobinę mleka, cukier i łyżkę mąki. Dokładnie mieszamy do momentu rozpuszczenia się drożdży i odstawiamy w  ciepłe miejsce na ok. 15 minut. W dużej misie lub na stolnicy wysypujemy mąkę, robimy w niej dołek, wbijamy żółtka, białko, dodajemy sól, wodę, zaczyn i mleko. Całość mieszamy ze sobą i zagniatamy gładkie, elastyczne ciasto, podczas ugniatania dodając stopniowo oliwę. Wyrabiamy przez ok. 10-15 minut, po czym oprószamy miskę mąką, wkładamy ciasto, przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia. Ciasto powinno podwoić objętość po ok. 1 godzinie. Należy je wtedy uderzyć, krótko wyrobić i odstawić do wyrośnięcia na kolejne 45 - 60 minut. W tym czasie przygotowujemy nadzienie - pesto z suszonych pomidorów. Potrzebny będzie nam blender - ręczny lub z pojemnikiem. Do pojemnika lub miski wkładamy pomidory, wrzucamy obrane pistacje, dodajemy świeżą bazylię oraz oliwę i miksujemy na pastę. Trwa to naprawdę kilkanaście sekund, a takie nadzienie jest przepyszne! W międzyczasie rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C.

Od wyrośniętego ciasta odrywamy kawałki ciasta wielkości pięści, formujemy w kulę i rozwałkowujemy na okrągły placek, podsypując delikatnie mąką. Powstałe koło dzielimy na pół, następnie na cztery i osiem części, dzięki czemu powstaje 8 małych trójkątów równoramiennych (mniej więcej;)). Przy podstawie trójkąta lub jak kto woli przy zewnętrznej jego części układamy nasze nadzienie. Pesto nakładamy małą łyżeczką, a na jeden rogalik przypada jedna, płaska łyżeczka nadzienia. Najlepiej zaobserwować ten proces na zdjęciach, bo jest on bardzo prosty, mimo że opis wydaje się dość skomplikowany :D










Rogaliki zwijamy w rulonik i zawijamy rogi do środka, delikatnie dociskając. Układamy w małych odstępach na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Pędzlem kucharskim smarujemy rogaliki oliwą i posypujemy suszoną bazylią. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok. 20 minut lub do osiągnięcia złotego koloru ciasta.






Rogaliki pysznie smakują z domowym sosem pomidorowym, a na ciepło znikają tak szybko, że sos nie ma szans.. ;) 



Smacznego!! :) 


*z podanej porcji wychodzi ok. 80 rogalików - jest to całkiem sporo, więc spokojnie możecie zrobić rogale z połowy porcji :) 


poniedziałek, marca 10, 2014

Palcem po mapie.. opychając się hummusem :)



Niestety, nie było mi dane zobaczyć Libanu, Maroko, czy Izraela, ale jestem pewna, że już wkrótce na tym polu nastąpią satysfakcjonujące zmiany ;) Póki co raczę się ichnią kuchnią w mojej dziupli, w polskim bloku..
Kuchnia arabska jest niesamowicie aromatyczna, smaczna i - przynajmniej u mnie - wywołująca niezapomniane doznania i mnóstwo "ochów" i "achów". Staram się używać możliwie najbardziej zbliżonych przypraw, które to na moje szczęście posiadam wprost z Maroko i Turcji - bo dla mnie najlepszym prezentem z czyichś wakacji są właśnie te charakterystyczne dla danego regionu przyprawy, czy lokalne produkty. No, pocztówki są równie ważne. ;)
Tak więc korzystając z lektury książek, Internetu oraz opowieści znajomych, którzy byli, jedli i widzieli, tworzę hummus. Robię go często. Opychamy się nim wręcz. Idealny jako przedsmak marokańskiej uczty, z tażinem w roli głównej, świetnie sprawdzający się na śniadanie, kolację, czy kameralną imprezę.
Od początku do końca zrobiony samodzielnie, nie bawimy się w półśrodki ;) Taki oto, raz bardziej gęsty, innym razem bardziej kremowy, raz bardziej słodki, innym razem nakrapiany zielonymi drobinkami ziół.. tym razem przedstawiam hummusidło z miodem, nasze ulubione :)




Hummus z miodem gryczanym i pieprzem cayenne


Składniki:
2 szklanki ugotowanej ciecierzycy
2 łyżki pasty tahini (do kupienia w popularnych marketach i sklepach ze zdrową żywnością)
2 łyżki soku z cytryny
1,5 łyżki miodu gryczanego
1 ząbek czosnku
płaska łyżeczka pieprzu cayenne
sól
oliwa z oliwek, olej sezamowy lub rzepakowy
0,5 szklanki zimnej wody
szczypta kuminu (kminu rzymskiego)

Przybliżony czas przygotowania: 20 minut ( + przyg. ciecierzycy) 


Dzień przed przygotowaniem hummusu, należy namoczyć ciecierzycę i zostawić ją na kilkanaście godzin w wodzie. Następnego dnia wypłukać ją dokładnie, ugotować i wystudzić - gotowanie trwa ok. 1,5 godziny, po tym czasie ciecierzyca powinna w środku mieć konsystencję masła. Można też posłużyć się gotową ciecierzycą z puszki, ale oczywiście przyrządzona samemu jest smaczniejsza - podobnie jak pasta tahini, którą możemy przyrządzić z powodzeniem samodzielnie! Służę prostą radą, jeśli ktoś jest zainteresowany :)
Kiedy ciecierzyca jest gotowa wsypujemy ją do pojemnika blendera, dodajemy wszystkie przyprawy - pieprz, kumin, odrobinę soli, sok z cytryny, tahini, miód, ścieramy na tarce czosnek, dodajemy 2-3 łyżki oliwy i odpalamy. Z powodzeniem hummus jesteśmy w stanie zrobić blenderem ręcznym, będzie to jednak kosztowało odrobinę więcej wysiłku i czasu. Możemy go utrzeć nawet w moździerzu! Tak był wykonywany początkowo i zapewne nadal jest tak wytwarzany, w swoim 'hummusowym domu', dlatego też jeśli macie czas i piękny, wielki moździerz możecie się pobawić w tradycyjne tworzenie pasty z ciecierzycy :)
Wracając do blendera, pastę ucieramy przez kilkadziesiąt sekund lub do osiągnięcia gęstej "papki". Kiedy cała ciecierzyca będzie zblendowana, wszystkie składniki połączone, dolewamy do niej ostrożnie połowę przygotowanej wcześniej zimnej wody. Ponownie blendujemy i dolewamy wody. W tym momencie hummus zmienia swoją kosystencję i kolor - staje się dużo jaśniejszy i bardzo kremowy. Konsystencja pasty zależy od naszej cierpliwości do miksowania, ale także od jakości blendera, dlatego też warto troszeczkę dłużej ucierać, żeby hummus był idealnie gładki i wyglądem przypominał jasną, gładką musztardę ;)
Powstały hummus przekładamy do miseczki, polewamy odrobiną oliwy i oprószamy cayenne. Wspaniale smakuje zarówno na domowych pitach, chrupkim pieczywie, jak i żytnim chlebie w towarzystwie pomidora, bazylii i serów pleśniowych ;)


Życzę Wam powodzenia! A jeśli ktoś wolałby go mieć wprost na stole, jakoś na pewno się dogadamy - wystarczy do mnie napisać ;)

niedziela, marca 02, 2014

Tarta ze szpinakiem na żytnim kruchym!

Kiedy nie mogłam jeść pszenicy, zastępowałam ją głównie żytem i orkiszem. Do tej pory, kiedy mam taką możliwość i konkretny wypiek nie wymaga ode mnie użycia koniecznie mąki pszennej, zastępuję ją mąką żytnią, orkiszową, kukurydzianą lub chociaż pszenną, ale pełnoziarnistą. Latem często robię tarty na kruchym cieście, wykorzystując zatrzęsienie świeżych owoców. Zeszłego lata Piotrek stwierdził, że chyba woli ciasto kruche na białej mące, bo żytnia jest.. mniej słodka. Takiego hitu nigdy wcześniej nie słyszałam i absolutnie się nim nie sugerujcie - bujdy to nieziemskie ;) Ciasta żytnie mogą być tak samo słodkie jak te pszenne:D

 Do kruchego ciasta mąka żytnia, a nawet żytnia razowa nadaje się świetnie! Lubię do niego dodawać suszoną bazylię lub oregano, tak pięknie wtedy pachnie podczas podpiekania.. Bardzo aromatyczny i smaczny obiad, polecam ;) A jako że zima kalendarzowa, to szpinaku świeżego pysznego jak w te słoneczne dni letnie nie uświadczymy. Nie bójcie się kupować mrożonych warzyw - są one często dużo bardziej wartościowe, niż to co możemy dostać w tej chwili jako "świeże".


Przechodzimy zatem do przepisu! A jako że za oknem ni to wiosna, ni to zima, to melancholijnie roztkliwiam się nad głębokim głosem Erica...





Tarta ze szpinakiem, lazurem i pomidorami na kruchym, żytnim cieście

Składniki na ciasto:

1 i 1/2 szklanki mąki żytniej razowej (u mnie typ 2000)
ok. 80 g zimnego masła
2 łyżki oliwy z oliwek
1 jajko

1/2 łyżeczki soli
łyżeczka suszonej bazylii
łyżka zimnej wody (opcjonalnie)

Składniki na farsz:
450 g op. szpinaku mrożonego w liściach
40 g sera pleśniowego typu Lazur
2 pomidory rzymskie/śliwkowe, możliwie jak najbardziej soczyste lub kilka cherry
ząbek czosnku
łyżka oliwy
1 jajko + łyżka mleka
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
sól
pieprz

łyżka bułki tartej/otrębów
kilka listków świeżej bazylii (opcjonalnie)

Składniki na sos:
szklanka jogurtu naturalnego
1 duży ząbek czosnku
łyżeczka suszonej bazylii
łyżeczka soku wyciśniętego z cytryny
sól i pieprz


Zaczynamy od ciasta- wszystkie suche składniki wsypujemy do miski, mieszamy, następnie dodajemy oliwę, jajko, masło i szybko zagniatamy zwarte ciasto. Nie powinno kleić się do rąk - w razie potrzeby możecie dodać łyżkę b. zimnej wody, ułatwia to zagniatanie.
Teraz ciasto zawijamy w folię i wkładamy na 20-30 minut do lodówki.

W międzyczasie przygotowujemy farsz - w małym garnku rozgrzewamy łyżkę oliwy, na drobnej tarce trzemy czosnek i przez kilka sekund go podsmażamy. Dodajemy rozmrożony wcześniej czosnek, ogień zmniejszamy do minimum, całość mieszamy żeby liście połączyły się z czosnkiem. Przykrywamy garnuszek i dusimy na małym ogniu przez kilka minut. Następnie doprawiamy gałką muszkatołową, solą i pieprzem, mieszamy i podduszamy jeszcze kilka minut. Zestawiamy z ognia i zabieramy się za przygotowanie pozostałych składników- sera i pomidorów. Lazur kroimy w drobną kostkę lub po prostu go kruszymy. Pomidory kroimy w cienkie plastry, a jeśli używacie pomidorków koktajlowych, wystarczy przeciąć je na pół. 




Rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C, a schłodzonym ciastem wykładamy formę do pieczenia tarty. Widelcem robimy kilka dziurek w cieście lub obciążamy je suchą fasolą/grochem/specjalnymi kulkami. Ja nigdy żytniego ciasta nie obciążam, nie zdarza mu się wybrzuszać :) 
Podpiekamy tartę przez około 10 minut, po czym wyciągamy z piekarnika, wysypujemy otrębami lub bułką tartą, a następnie wykładamy szpinak. Rozprowadzamy go równomiernie łopatką, na nim rozsypujemy lub układamy kawałki sera pleśniowego a na samym wierzchu układamy plasterki pomidorów. Roztrzepujemy jajko z łyżką mleka i wylewamy równomiernie na farsz. Tak powstałą tartę posypujemy porwanymi listkami świeżej bazylii i wsuwamy na 20-25 minut do piekarnika. 




W trakcie pieczenia, przygotowujemy sos - do miseczki wlewamy jogurt, dodajemy sok z cytryny, trzemy na tarce czosnek, wsypujemy suszoną bazylię i doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Wkładamy do lodówki, przykryte talerzykiem lub folią.



Po upieczeniu tartę podajemy pokrojoną w trójkąciki i wcinamy maczając kawałeczki w sosie czosnkowym lub samym jogurcie - w zależności od okoliczności i upodobań ;)




Smacznego!! :)












sobota, marca 01, 2014

Podsumowanie kilku dni.. i przepis na jogurtowe razowe placuszki!

Od tygodnia walczę z katarem, kaszlem i bólami wszelakimi - jest już lepiej, dlatego też zebrałam się żeby kilka słów napisać:)

Tak jak zapowiadałam, od poniedziałku jesteśmy na diecie wegetariańskiej. Jako że i ja i Julia na co dzień spożywamy mięso, nie jest małym wyzwaniem odstawić je nawet na jedyne 10 dni - z przyzwyczajenia, z mięsem jest po prostu łatwiej, ale ten krótki okres wegetarianizmu wyzwala kreatywność ;) Nie jemy poza domem właściwie, więc trzeba kombinować!
Upłynęło 6 dni i działamy "na zielono".
Pierwszego dnia na śniadanie pojawiły się na naszym stole razowe placuszki jogurtowe. Były przepyszne! I w stu procentach improwizowane ;) Przepis zamieszczam poniżej!

Poza tym zmieniłam odrobinę wystrój bloga - zostanie z nami na jakiś czas, wydaje mi się, że jest wystarczająco czytelny i będzie działał bez zarzutów ;) Jeśli któreś z Was nie polubiło cof na FB, to najwyższy czas to nadrobić i zaprosić mnóstwo znajomych! Wystarczy klik z prawej strony bloga ;)
Przechodzę zatem do pierwszego przepisu z serii wege, smacznego! :)


Jogurtowe placuszki razowe (ok. 15 sztuk)

Składniki: 
1/2 szklanki otrębów żytnich
3/4 szklanki mąki żytniej razowej
1/4 szklanki mąki pszennej
1,5 łyżki miodu
1. szklanka jogurtu naturalnego
2. łyżki mleka
2 jajka


Otręby i mąki mieszamy ze sobą w misce, oddzielamy żółtka, białka ubijamy na sztywną pianę. Roztrzepujemy w drugiej misce żółtka, łączymy z jogurtem, mlekiem i miodem. Mieszamy do czasu osiągnięcia gładkiej konsystencji. Łączymy suche składniki z mokrymi, a następnie powoli dodajemy ubite białka. Całość dokładnie mieszamy, osiągając konsystencję jednolitej, dość gęstej masy. Rozgrzewamy łyżkę masła lub oleju na patelni i chochelką wylewamy ciasto formując  placki wielkości popularnych pancakes.



 Smażymy z dwóch stron, po kilkanaście sekund z każdej strony. Placuszki nie mogą być za grube, bo szybko się zetną, a w środku pozostaną surowe. Na każdej patelni smażenie przebiegać będzie odrobinę inaczej, ale zapewniam, że są one bardzo łatwe do przerzucania i smaży się je niezwykle szybko :)


Pysznie smakują z domowym musem jabłkowym, ale równie satysfakcjonująca jest wersja "dziecięca" - z cukrem pudrem!!

Smacznego :)